No więc bieg się zaczął, przynajmniej jedyna część gdzie nie będzie trzeba gadać. Z początku Max myślał, że będzie to spokojny bieg. Bez żadnych problemów i jakichkolwiek przeszkód, pomylił się. Na dodatek, że błoto i to dużo błota. To jeszcze woda, krzaki i inne pierdoły. Wysokie krzaki jeszcze bardziej zaczęły wnerwiać Max'a, gdyż dostawał co chwilę po pyszczku jakimiś badylami. No po prostu roznosiło go, przez pierwsze dziesięć minut. Później to tylko była wściekłość i chęć zniszczenia wszystkiego... W końcu po dwudziestu minutach, stanęli. Co prawda Papyrus stanął cały radosny, a za nim powolnym krokiem lazł Max. Cały pokryty błotem, z oklapniętymi uszami i wściekłym spojrzeniem. W sumie to tylko oczy było widać, tyle tego błota się nazbierało.
Jeszcze pomyśleć, że to dopiero początek. No cóż, dopierze się to. Jak na razie pozostaje być miłym uczniem, wszystko z czasem.
- Super. Miszczu, co robimy dalej?
Zmieniając się na pozytywnie nastawionego, Max wydobył z siebie pytanie i przywalił nim w Papyiego.