Kiedy mówię, moje słowa pachną jak kłamstwa.
Gdy dana forma, wszystko staje się niejasne.
Nie mogę zrobić niczego tak jak chcę.
Jestem po prostu bezużyteczny...
Kocham cie Vivi tak, kiedy jutro przyjdzie wszak.
Do widzenia powiem i odwrócę się szybko w mig.
Całe miasto małe to, w pył obróci szybko się.
Nie zostanie po nim nic, nawet myśl, że ja i ty..
Klik
Imię:Gaster
Nazwisko:Wingdings
Rasa:Dawny Bezduszny, aktualny POTWÓR.
Dziękujmy żonie za poświęcenie.
Wiek:Te dwie cyfry, nie są już mu w jakikolwiek sposób potrzebne.
Wygląd:Gaster, to co najciekawsze, szkielet. Tak moi drodzy. Chociaż jest bezdusznym, nie zamieszkuje żadnego przedmiotu, a ma swoje własne ciało, chociaż nie do końca takie prawdziwe i w żaden sposób nie jest realne.
Jest wysoki, mierzy jakoś 175cm wzrostu. Ubrany jest zawsze w taki sam szary sweter z luźnym golfem, który wiecznie poprawia, nawet gdy jest dobrze, to jego swoisty tik. Sam sweter ma już swoje lata i wygląda trochę tak jakby przeżył kilka ładnych lat w okropnych warunkach. Prócz tego nosi niczym nie wyróżniające się czarne, wąskie spodnie i tego samego koloru proste w wykonaniu, wiązane buty. W godzinach "pracy" na to to wszystko nałożony ma biały fartuch laboratoryjny, a w wolnym czasie nosi niemal identyczny płaszcz, jednak ciemno-szary i zapięty na jeden guzik. Reszta jego ciała wygląda całkowicie normalnie, nie licząc czaszki. W jego oczodołach palą się dwa białe światełka, jednak kiedy zaczyna używać swoich magicznych ataków, "płomyk" w lewym oku zmienia kolor na niebieski, a w prawym na pomarańczowy. Co z resztą, że tak można ująć, odziedziczyli po nim synowie. Należy też wspomnieć, że nosi okulary, a od prawego oczodołu ku górze biegnie pęknięcie, natomiast od lewego odchodzi kolejne, prowadzące w dół.
To co widać na pierwszy rzut oka to iluzja ukrywająca jego prawdziwe, rozpadające się ciało podobne do amalgamatu. Na skutek swoich eksperymentów, stał się czymś pomiędzy amalgamatem, a bezdusznym, jednak czas szybko wskazał na to, że jego dusza, można nawet powiedzieć, że nigdy nie istniała, zniknęła, a realne ciało to tylko nie mogąca utrzymać się w całości pustka, której elementy ciągle się rozpadają. Mimo wszystko zdolny jest do funkcjonowania, i chociaż siebie widzi jako ledwie trzymającą się kupę mazi i kości, to dla innych wygląda całkowicie normalnie.
Charakter:Jako bezduszny, nie odczuwa wielu emocji. Współczucie czy miłość, są mu jednak całkowicie obce od urodzenia, od samego pojawienia się na tym świecie, pełnym królików doświadczalnych. Nigdy bowiem nie widział niczego złego, w chwytaniu stworów i prowadzeniu na nich eksperymentów, które doprowadzały najczęściej do śmierci. Ba! Skłonny był nawet wykorzystywać do tego swoją własną rodzinę. Nadal jest do tego nastawiony w ten sposób. Zero czegokolwiek złego. Przynajmniej według niego.
Okrucieństwo dla tych, którzy mają stać się jedynie narzędziami w jego badaniach, to wręcz rzecz, która spowodowała, że jakiekolwiek emocje są mu niepotrzebne. Jedyne co się liczy to wynik jego badań, zrobi wszystko by poszły jak najlepiej. Zrobi wszystko, by dały oczekiwany wynik.
Wiedza to jedyna rzecz, dla której może oszczędzić, ale też i nie na długo. Jeśli uzna, że dany obiekt jest mu już nie przydatny, usunie go, szczególnie gdy zna zbyt wiele szczegółów, które mogłyby Gasterowi zaszkodzić.
Jednak w przeciwieństwie do wielu bezdusznych, potrafi przynajmniej odczuwać praktycznie wszystkie emocje, to że je ignoruje to już jedynie lata wprawy. W dalszym ciągu jednak nie są one na tyle mocne, by ruszyć to, co wszyscy nazywają sumieniem. Sumienie bowiem nie ma już tutaj całkowicie nic do gadania.
W stosunku do osób, które ledwo co poznał, czy też nie ma zamiaru wykorzystać poprzez przeprowadzenie na nich badań czy wyciągnięcie ciekawych informacji, zachowuje się nawet całkiem pogodnie. Potrafi się uśmiechnąć, czasami zażartować, chociaż na ogół zdaje się być jednym wielkim ponurakiem. Co ciekawe, skłonny jest nawet od zawiązywania większych relacji, jednak nie na tyle poważnych, by przyćmiły jego "instynkt" szalonego naukowca, idącego do celu po trupach.
***Historia:Siedziałem w laboratorium. Król zlecił mi badania nad ludzką determinacją, która dawała im tak wielką siłę, że zdolni byli pokonywać nas, a to przecież oczywiste, że ktoś taki jak człowiek nie może rządzić światem! Gdyby potwory posiadły wiedzę na temat tego jak determinacja wpływa na ich organizmy, bez wątpienia wszystko co na tej planecie, znalazłoby się pod naszą władzą.
Był jednak mały haczyk. Większość potworów nie była w stanie wytrzymać z miligramem, sztucznej determinacji. Chociaż niektóre trzymały się bardzo dobrze, w końcu zmieniały się coś, co wyglądało jak ciecz. Te badania były jednak bardzo ważne, nie mogłem ich tak zostawić. Nigdy.
Zacząłem tracić wszelką nadzieję. Z każdym potworem, jakiego pochwyciłem działo się to samo. Wszyscy byli bezużyteczni. Tak szybko jak zmieniali się w płyn, tak szybko znikali z tego świata z powodu swojej bezużyteczności. Nawet ci, którzy zdawali się wytrzymać dostatecznie wiele, by zbliżyć się potęgą do człowieka, w końcu okazywali się niczym innym jak bezkształtną masą.
Nigdy nie sądziłem, że w swoim szaleństwie, że w swoim pragnieniu posunę się aż tak daleko.
-
Sans. - spytałem. -
Czy zechciałbyś mi w czymś pomóc? - chociaż leniwy, zawsze był silniejszy. Wiedziałem i nie myliłem się co do niego. Okazał się strzałem w dziesiątkę. Moim wybawieniem, mówiącym, że sztuczna determinacja tak bardzo podobna do ludzkiej, może zastąpić ich duszę i dodać nam siły.
-
Cz.. Czy to a-aby na pewno bezpieczne? - spytał, gdy kierowałem się w jego kierunku.
-
Ależ oczywiście. - mruknąłem, ukrywając uśmiech.
Po kilku próbach, w końcu się udało. Coś się stało. Płomień pojawił się w jego oku, a on sam zdawał się zyskać coś nowego. Coś, do czego nigdy nie był zdolny. Czułem jak wypełnia mnie radość, dumna z tego, że eksperyment wcale nie okazał się całkowicie bezużyteczny. Z tą odrobiną determinacji, zdolny był do użycia mojego największego dzieła. Blaster. Czyż to niesamowite? To najlepszy królik doświadczalny jaki istniał.
Cóż się dziwić.. To w końcu moje geny. Mój syn.
***Król, jak zwykle wymagał. Pragnął bezpieczeństwa w podziemiu, więc musiałem mu je zapewnić. Królewska Straż nie wystarczała i co poradzić. Miałem jakoś rozwiązać ten problem, by wszyscy mieszkańcy mogli czuć się bezpiecznie.
Zacząłem więc tworzyć system monitoringu, który jak sama nazwa wskazuje miał monitorować całe podziemie. Stworzenie go nie było trudne. To było jak dziecinna zabawa, coś co pozwoliło mi się oderwać od w gruncie rzeczy nieudanego eksperymentu z determinacją, który okazał się kompletną klapą. Nawet tak doskonały królik doświadczalny nie mógł przyjąć jej zbyt wiele, a coś w środku mówiło mi, że trzeba go oszczędzić. To dosyć dziwne uczucie.
System działał jak trzeba, każde elektroniczne urządzenie było dla niego kamerą, z której obserwował i dostarczał informację do komputera głównego. FjT85Jey09, sprawował się bardzo dobrze.
***Światła z korytarza mrugały w szale, nie były zdolne by się uspokoić, podczas gdy gwałtowne skoki i spadki napięcia, jak i chwilowe braki elektryczności atakowały wszystkie urządzenia w laboratorium. Patrzyłem z fascynacją na swoje nowe dzieło, tak niesamowicie bliskie perfekcji, że dziwiło i mnie samego. Stwórcę tego cuda. Tego niesamowitego urządzenia, zdolnego do rozwikłania problemów z dziwnymi przeskokami na linii czasu. Urządzenia, które tak naprawdę miało jedynie pokazać, że moja teoria była słuszna. Teraz stało przede mną, gotowe do użytku. Znaczy, prawie gotowe. Wyrwa w Czasie jaką tworzył "wehikuł" była wyjątkowo niestabilna. Zaczęła zasysać wszystko co było zbyt blisko.
-
Sans! Szybko! Odetnij zasilanie! – krzyknąłem, a on z trudem otworzył drzwiczki do szafki z bezpiecznikami. Wyłączył po kolei wszystkie, odpowiadające za działanie maszyny. Skoki napięcia zniknęły, światło jak ułaskawione piękną daniną, świeciło jednostajnie. Efekty były, bardzo interesujące.
***Siedziałem w salonie, miałem dzisiaj dzień wolnego chociaż najchętniej nigdy bym go nie brał. Potrzebowałem jednak znaleźć rozwiązanie. Coś, co uczyni maszynę przydatną, tak jak tego chciałem. Wszelkie potwory, które siłą zaciągnąłem do maszyny znikały, rozpadając się na drobne elementy, które teraz dryfują między kontinuum czasowym. Co zrobić by nie skończyć w ten sposób? Czego brakuje w tej układance.. Co jest źle.. Poprawiłem okulary, rozłożyłem się na kanapie i patrzyłem w sufit, a przed oczami zamiast bieli, widziałem tylko skomplikowane obliczenia, możliwy kształt aktualnej linii czasu, na której się znajdowaliśmy.
-
Tato? – rozległ się głos. Wołający mnie. Odwróciłem wzrok i spojrzałem w kierunku niewielkiego wzrostem szkieleta, który w swoich dłoniach trzymał ułożoną kostką Rubika. –
Z-zobacz.. – odezwał się niepewnie. –
U-ułożyłem ją. J-jesteś zadowolony? – pytał niepewnym, drżącym głosem. Przyjrzałem mu się. Patrzył na mnie jak na jakąś straszną istotę. Trzęsły mu się dłonie. Papyrus. Zawsze tak bardzo się bał. Chociaż nie musiał. Jemu nic nie groziło. Nigdy nie nadawał się na Królika Doświadczalnego. Nie to co jego brat.
Usiadłem i dłonią pokazałem by podszedł, a następnie zasiadł obok. Nieco chwiejnym krokiem, zbliżył się w moim kierunku.
-
Dobra robota. – pochwaliłem go, chociaż mój głos brzmiał tak samo monotonnie i oschle jak zawsze. To tylko kostka. Nic wielkiego. Układam taką w zaledwie chwilę, jemu musiało to zająć o wiele dłużej. Był z tego czynu bardzo dumny, a moje słowa napełniły go spokojem, chociaż nie były do końca szczere.
-
N-naprawdę? – spytał niedowierzając, na co odpowiedziałem skinieniem głowy. Mimowolnie poklepałem go po czaszce, jak to często robią normalni rodzice, którzy chcą tym samym jeszcze bardziej pochwalić swoje dzieci. Co się dzisiaj ze mną dzieje? Jestem zbyt pobłażliwy. Sans wychylał się zza barierek schodów i patrzył z uśmiechem. Bez wątpienia wiedział, że go widzę, jednak nie krył zadowolenia. Ciekawe czy obydwoje wiedzą, że to wszystko to jedno wielkie oszustwo. To jak zabawa w dom, której nie chcę. Do tej pory nie rozumiem, jak do tego doszło. Co mną wtedy kierowało, co tak bardzo domagało się potomstwa. Teraz proszę, mam dwóch synów.
Może powinienem też zadać inne pytanie.. Co spowodowało, że tego wszystkiego nie chce?
Patrzyłem na kostkę, palcami przewracałem ścianki, znowu byłem w swoim małym, matematycznym świecie, podczas gdy uradowany Papyrus siedział obok mnie. Każdy obrót zmieniał w danym rzędzie kostki ze wszystkich stron. Każdy obrót wprowadzał zmianę, kiedy poruszać każdą kostką z jednej linii w tym samym kierunku, w takich samych odstępach czasu, pewne rzeczy się skrzyżują, inne kolory zmienią swoje miejsce albo wrócą na to, gdzie były, jednak w innym otoczeniu. Trochę jak czas. Linie splatają się i rozwiązują, wprowadzają niewidoczne dla nas zmiany… Które mogły doprowadzać do niestabilności Wyrwy. Wstałem gwałtownie puszczając kostkę na ziemię. Hałasując uderzyła o drewniane panele, jeden mały element wyleciał. Tak jak wszyscy, których wepchałem do portalu, gdy znaleźli się tam w nieodpowiednim czasie, zawsze na zlepku dwóch linii, które rozrywały ich na dwa różne byty, i na więcej i więcej, bo nie trafiali na linię czasu, tylko na przestrzeń zmian, która tworzyła się między nimi. To było właśnie to. Brakująca wiadomość, którą mogę wszystko naprawić.
-
Papyrus. Bardzo mi pomogłeś. – mruknąłem bez jakichkolwiek emocji. Spojrzał na mnie jedynie z radością w oczach. Chwyciłem za swój płaszcz i ruszyłem do laboratorium. Chwilę po tym wybiegł za mną Sans. Po drodze wszystko mu wytłumaczyłem.
***Wprowadziłem wszystkie poprawki, uwzględniłem najdrobniejsze odchylenia czasu, jakie mogłyby byś możliwe. Wybrałem linię czasu, która miała być teraz moim celem. Najprostsza. Z badań wynikało, że zmiany zachodziły na niej najrzadziej, a ustalenia i dłuższe analizy dały idealny wynik - zaraz będzie niecałe kilka sekund różnicy od nas. Od tego miejsca, od tej właśnie chwili.
Czułem jak przepełnia mnie ekscytacja. Nawet nie zauważyłem jak z tego wszystkiego moje oczy zapłonęły. Sans przyglądał mi się ze zdziwieniem.
-
Co? - warknąłem. –
Wracaj do ustalania aktualnej pozycji linii. Nie możemy się pomylić nawet o milisekundę! - rozkazałem, a ten jakby zdawał się podskoczyć, po czym znów wlepił oczy w monitor. Sam, zachowałem się dość ryzykownie. Nie wiedziałem, że to przyczyna mojej zguby. Sprawdzałem czy wszystkie ustawienia są w porządku, kiedy portal samoistnie się otworzył. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Chwyciłem się drążka przed portalem, czubki moich butów już muskały niestabilną powłokę przejścia. Czułem jak ciągnęło mnie w sam środek tego wszystkiego.
-
Sans! - krzyknąłem. –
Co to wszystko ma znaczyć?! -
Ja.. Ja n-nie wiem! P-portal! O-on zwariował! - mówił, starając się to naprawić, nie było mowy o ponownym wyłączeniu. Wszystko zwariowało, żyło własnym życiem. Z całych sił trzymałem drążek, nie mogłem się puścić. Nie mogłem. Jednak to nie ja okazałem się zbyt słaby. To metal, nie mogący wytrzymać presji siły pustki. Działała jak czarna dziura, nim się obejrzałem, wszystko zniknęło z przed moich oczu.
Widziałem pustkę. Całkowitą nicość. Błogie uczucie, końca i początku jednocześnie. Więc to tak.. Tak wygląda przestrzeń między czasem. Więc to tak kończą się zabawy w Boga. Czułem jak moje ciało zaczęło się rozpadać. To było.. Dziwne uczucie. Nie czułem bólu, to było jak rozluźnianie się. Jednak mimo to, ciągle byłem w jednym kawałku, chociaż panujący tutaj brak wszystkiego.. Chciał inaczej.
***Jak długo tutaj dryfowałem? Ile mogło minąć czasu? Nie wiem. Zawieszony w nicości, chwile mijały, jedna za drugą. Wiedziałem, że czas leci, ale tutaj zdawał się stać w miejscu, jakby nie istniał. Mógł nawet gwałtownie przyśpieszyć, nie odczuwałem tego. Nie odczuwałem niczego. Byłem niekształtną masą tkwiącą w ciemności. Niby czułem, że poruszam dłonią czy stopą, jednak tego nie widziałem. Po prostu.. Nic tutaj nie było.
Nie wiem ile minęło tak naprawdę od moich przemyśleń na temat tego miejsca, jednak dojrzałem światło. Czerń zaczęła się rozjaśniać, przechodziła ze swojej głębi do nijakiej szarości, aż w końcu do czystej bieli. Zamknąłem oczy. Nie mogłem znieść tego widoku kującego w oczy.
Nagle jednak coś poczułem. Chłód… Leżałem w jakimś miejscu. Nie. Znałem to miejsce. Stąd ta bijąca w oczy biel. Snowdin. Nie byłem w stanie się podnieść, nie miałem siły. Tak długo zawieszony w pustce, nie byłem w stanie użyć jakiegokolwiek mięśnia… Może inaczej. Kości. Nie przejmowałem się tym jednak długo. Jak tutaj trafiłem? W jaki sposób wróciłem? Powinienem tkwić dalej w nicości. Więc.. Dlaczego?
Nie potrafiłem tego wyjaśnić.
***Małe Uzupełnienie***Różne rzeczy trafiają się każdemu. Nieważne kim jesteś, nie ważne co robisz, nie ważne z kim się przyjaźnisz i w jakim towarzystwie obracasz. Czy jesteś bogaty czy biedny. Masz idealną pracę, czy męczysz się z czymś czego nienawidzisz. Masz rodzinę, straciłeś ją lub nigdy nie miałeś. Każdemu się coś przytrafi. Coś, co zmieni jego dotychczasowe życie w najgorszy możliwy sposób. Temu nie da się zapobiec. Od tego nie ma ucieczki. Tam gdzie jest nadzieja… Zawsze znajdzie się rozpacz, która zniszczy nawet najlepsze istniejące relacje. W końcu, nie ma czegoś takiego jak oszczędzenie kogoś. Och nie. Rozpacz wybiera sobie cel i z niego nie rezygnuje. Rozpacz nie cofa swoich czynów i nigdy ich nie żałuje. Kiedy obierze sobie cel już go nie zmieni. Dlatego trzeba być silnym, mieć kogoś na kim można polegać, kogoś kto pomoże przetrwać najgorsze chwile. Jeśli zostaniesz sam… Rozpacz cię pochłonie. Kawałek po kawałku będzie cię zjadać, aż w końcu nie będziesz już w stanie być dawnym sobą. Zaczniesz rozsiewać ją dokoła siebie, stając się pustym nośnikiem, nic nie wartym cieniem dawnego siebie. Zostanie już tylko możliwość popadania w jeszcze większy obłęd. Aż w końcu… Nie będziesz mieć po co żyć. Twoja egzystencja zostanie wymazana, bo nikt nie będzie chciał o tobie pamiętać, a jeśli serio znikniesz… Nikt nie będzie płakać. Bo osoby, na których kiedyś ci zależało… Odwrócą się od ciebie. Zarażone twoją własną rozpaczą.
Młody naukowiec nigdy nie przypuszczał, że to może być najgorszy dzień jego życia. Nikt w końcu nie może przewidzieć najgorszego, szczególnie ktoś, kto całymi dniami oddawał się pracy by utrzymać swoją kochaną rodzinę w jak najlepszym dobrobycie. Nigdy nie było żadnych problemów, wszyscy w Podziemiu znali i szanowali tego szkieleta. Każdy znał dobrodusznego Wingdingsa Gastera, który robił wszystko by poprawić życie potworów. Stworzył CORE, które zaopatrywało całe Podziemie w prąd, czasami służył nawet pomocną ręką jako lekarz, w końcu biologia i chemia nie miały dla niego żadnych tajemnic, podobnie jak matematyka i fizyka. Z resztą, zainteresowanie fizyką zaszczepił nawet w małym Sansie. Aktualnie jednak nie był aż tak rozchwytywany. Wszystko przez zlecone przez Króla badania nad Determinacją. Nie da się ukryć, że w tym celu potrzeba mu było potworów, więc szukał ochotników… Ale, no właśnie. Tutaj jest mało ale. Nikt z nich nigdy nie wracał żyw, więc ich rodziny nigdy już nie zobaczyły swoich braci, sióstr, dzieci, matek, ojców… Wszystko zaczynało się powoli walić, sielanka znikała, a on coraz dłużej przesiadywał w laboratorium. W końcu nadszedł ten dzień. Dzisiejszy dzień. Wszedł do domu jak zawsze z radosnym okrzykiem „Kochanie wróciłem!”, ale nikt nie odpowiedział. W domu było cicho, nadzwyczaj dziwnie cicho. Nawet mały Papyrus, który ledwo co nauczył się chodzić nigdzie się nie plątał i nie żądał uwagi. Coś tu nie pasowało. Nie pasowało i to bardzo. Był późny wieczór, a w domu nie było nikogo. Żadnej żywej, szkielecej duszy. Rzucił w kąt swoją walizkę z papierami i dokumentami, która otworzyła się przy kontakcie z ziemią i wysypała z siebie całą zawartość. Trzasnął drzwiami, tak mocno, że strząsł trochę śniegu z dachu. Gnał przez całe Snowdin. „Ren? Nie. Nigdzie jej dzisiaj nie widziałam.” „Sans? Bawił się z Papyrusem na dworze, a potem wrócili do domu, na pewno ich nie ma?”. „Pani Ren? Była chyba na zakupach.”. Te drobne szczątki informacji, nie dawały zbyt wiele, ale przynajmniej ktoś ich dzisiaj widział. Zaglądał do każdego miejsca, pytał w każdym domu, wszędzie odpowiedzi były takie same, ale kiedy ostatecznie wszedł do jedynego sklepu w całym śnieżnym mieście, nie było już tak zabawnie. „Ren dzisiaj u mnie nie było, ale za to Sans jej szukał, razem z małym Papkiem.”. To proste zdanie spowodowało jeszcze większy wybuch zmartwień. Nie wiedział co było gorsze. Zniknięcie Ren, czy jego dzieci. Szukał doprawdy długo, kiedy w końcu usłyszał płacz.
- Papyrus. Sans. – odezwał się szczęśliwy jak nigdy, widząc tą dwójką siedzącą pod drzewem, daleko, daleko od domu. – Co wy tutaj robicie? Martwiłem się..
- M-my tylko.. Zn-znaczy ja.. Szukałem m-mamy i.. Nie mogłem zostawić go s-samego. – mamrotał tuląc małego braciszka, który usnął w jego objęciu. Gaster wziął tą dwójkę na ręce i każdego ucałował. Był zły, nie powinni mimo wszystko oddalać się aż tak. Dostaliby pewnie ładną naganę, ale póki nie ma Ren, nie mógł sobie pozwolić na aż taką swobodę. Coś było na rzeczy, skoro niby miała iść na zakupy, a ostatecznie nie dotarła do sklepu.
- Idziemy do domu. Jeszcze się przeziębicie. – stwierdził miłym i ciepłym głosem, zdejmując swój własny szalik i owijając go na szyi starszego z synów, który nadal trzymał i tulił mocno Papiego. Minęła zaledwie chwila, tak przynajmniej im się zdawało. W rzeczywistości to był jakiś godzinny marsz. Ładnie się maluchy wybrały w podróż. „Gdzie jest mama?”, to pytanie trafiło prosto w duszę naukowca, który nie wiedział co powiedzieć. Sans leżący w łóżku, wpatrywał się w ojca, ale jednak jego umiłowanie do spania dało szybko o sobie znać, więc nawet nie czekał na odpowiedź, kiedy zaczął cicho chrapać. Korzystając z tego, że dzieci śpią Gaster opuścił dom. Musi przecież znaleźć Ren. Nigdy nie przypuszczał, że mogło się stać coś okropnego. Że to właśnie niego, przez te drobne złe rzeczy, które wyrabiał w laboratorium podczas badania determinacji dopadnie rozpacz. Jak rak, zacznie go wyniszczać, ale w przeciwieństwie do tego… Najpierw zniszczy najważniejszą dla niego osobę. Stał jak wryty, gdy w środku lasu znalazł porzuconą torbę na zakupy, taką jaką zawsze brała ze sobą jego ukochana żona. Miał szczęście, zaczęło padać jakąś porządną chwilę temu. Mógł iść dalej i szukać, ale szybko znalazł powód, dla którego lepiej było już się nie ruszać. Zaraz obok, bardziej przysypana śniegiem, jakby ktoś to ukrywał, leżał płaszcz. Cały w potworzym pyle.
- Nie… - wymamrotał. Gdzieś tam za jego plecami zaczęły wić się czarne łapy, które pragnęły pociągnąć go na samo dno i utrzymać, by już nigdy nie zobaczył światła. – Nie… - powtórzył biorąc w dłonie płaszcz. Przycisnął go do siebie, należał do Ren. To ten sam, który podarował jej na zeszłoroczne święta. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Łapy rozpaczy owinęły się wokół niego, jak niewidzialna klatka, która miała więzić go już na wieki.
- Ren.. – fioletowe łzy płynęły po jego kościach policzkowych, padł na kolana, nie mogąc znieść tej okrutnej myśli. Zabili ją. Zranili jego żonę. Ale kto? Kto to zrobił? Kto czuł wobec niego taką nienawiść by to zrobić? Czy może gorzej.. Co jeśli ktoś zrobił to tylko dla przyjemności, co jeśli jego mała biedna żona stała się jedynie celem dla kogoś, kto nawet nie miał powodu by ją zabić? To były paskudne myśli. Klęczał tak, przytulając do siebie ubranie całe w pyle. Płakał i nie mógł przestać. Czuł przeszywający ból w duszy, która została chwycona przez szpony smutku i rozpaczy. Nie wywinie się już. Właśnie został naznaczony. Stracił jedyne oparcie w swoim życiu. Czy to był koniec tego spokojnego, miłego i pomocnego szkieleta? Nie wiadomo ile czasu minęło. Jak długo pozostawał w tej pozycji i płakał. To chyba cała wieczność… A może jedynie chwila?
Wrócił do domu. Całkowicie zrezygnowany. Nie wiedział co powiedzieć Sansowi. Papyrus był i tak mały, niczego pewnie nie będzie pamiętał, ale starszy z synów? Może trzeba będzie się tym zająć później… Rano, kiedy się obudzą. Nie zdołał nawet zawlec się do swojej sypiali. Legł na kanapie, przysłaniając twarz ramieniem. Starał się trzymać, ale nie potrafił. To była najgorsza wiadomość świata, który właśnie dla niego się skończył.
Minęło kilka dni. Udało mu się jakoś powiedzieć Sansowi, że „Mama, po prostu pojechała na kilka dni do znajomych w Nowym Domu.”. To było wredne kłamstwo, ale nie powie przecież dziecku, że ich matka została zamordowana! Ale synek był spostrzegawczy. Łatwo dostrzegł, że ojciec jest smutny, cały czas robił najstaranniejsze możliwe laurki i kartki, które miały go pocieszyć, ale to jak bardzo się starał, jedynie bardziej dobijało Gastera, który nie był w stanie sobie z tym poradzić. W tym wszystkim zdał sobie sprawę, jak bardzo nie ma nikogo, a jedyni, na których mógł polegać… Jego synowie… Byli za mali by cokolwiek zrozumieć. Do tego w laboratorium nic się nie udawało. Tego brakowało, tego nie było w ogóle, ten nie przyszedł do pracy bo wziął sobie urlop, inny zwalił na młodego naukowca całą swoją robotę. W pewnym momencie… Po prostu nie wytrzymał. Mrok przejmujący duszę, wykonał swój pierwszy ruch. W pewnym momencie, tak o. Bez większego powodu, próbując jakoś ulżyć swoim emocjom cisnął kością w jednego ze swoich asystentów. Gdyby zrobił to przynajmniej bez widowni. Ale drugi z nich, patrzył jak jego towarzysz rozpada się w proch. Z przerażeniem biegł w kierunku drzwi, ale wtedy Gaster złapał go swoją magią. Ścisnął tak mocno, że futrzak nie mógł oddychać. W tych oczach było szaleństwo. Złość. I ogromny smutek. Opamiętał się w ostatnim momencie. Ale nawet jeśli był ostatni… Okazał się jednak nie wystarczający. Jednego przebił kością. Drugi, został uduszony. Pył zmarłych walał się po podłodze, a Wingding patrzył w to wszystko bez wyrazu. W pewnym momencie zaczął się śmiać. To był drażniący uszy śmiech, który nie zwiastował niczego. Te dwa zabójstwa.. Sprawiły mu tyle radości, zdołały przykryć ból, który odczuwał od tak długiego czasu. To było zbawienie, którego szukał. Tak długo jak będzie się starał nikt nie odkryje tego co robi prawda? „Oby tak dalej.”, mówił głos w jego wnętrzu. „To idealny kierunek, nie sądzisz? W ten sposób już nigdy nie poczujesz bólu. Zapomnisz o wszystkim co miało miejsce. To piękne prawda? Czujesz się lepiej, prawda?”, to były jego własne słowa, które kierował do siebie, jakby szukał wytłumaczenia na to co zrobił. Ale tutaj nie było wytłumaczenia, nie dla kogoś jak on. Nie dla kogoś, kto uciekał w najgorszy możliwy kierunek, żeby ukryć ból i cierpienie kryjące się w jego duszy, która powoli zatracała się w objęciach czarnych dłoni, powoli ciągnących na dno, tak jak chciały w swoim planie. Udało im się go złapać, udało im się zmusić go do robienia tego co chciały. Jego psychika powoli nie dawała sobie rady i musiała znaleźć sobie coś, co było w jego mniemaniu prostsze do zniesienia. Dlatego nie zastępować jednego bólu drugim? I to takim, do którego można się, jak widać, łatwo przyzwyczaić. To był jego sposób. Sposób tchórza jakim w końcu był. Gdyby tylko chciał zgłosiłby to wszystko Asgore’owi, on pewnie szybko zająłby się szukaniem winnego, a sam zabrał za pocieszanie szkieleta. Przecież, był jego przyjacielem. Nawet jeśli te relacje dla naukowca wyglądały na zwykłe relacje szef-pracownik.
Ile minęło? Kto wie. Pogrążony w swoich ulubionych zabawach, nie liczył już czasu. Zabijanie zaczynało mu się podobać. Ściągał do laboratorium coraz więcej „królików”, ale połowa z tych wszystkich potworów istniała tylko po to, by zamiast w eksperymencie z determinacją, leczyć chorą psychikę przyszłego, prawdziwego Potwora. To były piękne widoki. „Kto by pomyślał, że wnętrzności mogą mieć tak piękny kolor.”, wymknęło mu się, kiedy na żywca kroił jakiegoś zająca ze Snowdin. Długouchy miotał się i rzucał krzycząc, rozpryskując swoją własną krew po ścianach. Mógł ile chciał. To miejsce w końcu… Ten piękny pokój, który można śmiało nazwać pokojem tortur… Był dźwiękoszczelny i nikt poza doktorem nie mógł tutaj wchodzić. Z resztą, coraz mniej osób mu w czymkolwiek pomagało. Stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie, niegdyś łagodne spojrzenie, gdyby mogło kroiło by każdego na kim zawiesił światełko oczodołu. Przyjemny uśmiech zamienił się w bezemocjonalny wyraz, który nie był w stanie nawet powiedzieć „pocałujcie mnie w kość ogonową”. Nie utrzymywał już z nikim kontaktów. W domu myślał jedynie o pracy i o wynalazku, który wpadł mu do głowy, ale wciąż był tylko pomysłem, który wciąż był daleki od zrealizowania. Kiedy zastanawiał się, dlaczego wpadło mu to do głowy, nie mógł znaleźć odpowiedzi. To jakaś idea, która narodziła się w jego czaszce i tyle. Była po to by istnieć i dać mu powód do robienia czegoś jeszcze prócz rozmyślania o eksperymentach, w których powoli zaczął sprawdzać wytrzymałość potworzych ciał. Jak długo są w stanie wytrwać z wyrwaną duszą. Jak szybko umrą wykrwawiając się. Jak poradzą sobie słabe osobniki zmuszone by patrzyć jak w męczarniach umierają ich znajomi. Tak. Teraz tylko to trzymało go w tym świecie, a mroczny cień powoli zakrywał jego białą duszyczkę. Wrócił do domu. Było późno. Sans pewnie już dawno położył spać małego Papyrusa. Znalazł nawet na stole talerz z frytkami i zbyt dużą ilością ketchupu. Więc to taka kolacja na dziś. Ale z jakiegoś powodu, nie był głodny. Poszedł po prostu spać. Ale czy to dobry wybór? Szybko przekonał się, że nie.
- Jesteś okropny. – głos rozniósł się echem po czarnym pokoju. Stał w nim. Czuł, że jest mały. Rozejrzał się na boki, nie widział niczego prócz czarni, która kryła głos, brzmiący idealnie tak samo jak jego własny. – Cieszysz się kiedy widzisz jak cierpią?
- N-nie.. To wcale nie tak. – starał się tłumaczyć, chociaż tak naprawdę nie miał po co. Przecież jego sumienie idealnie wiedziało co robi. Ciągle starało się zabrać go z tej złej strony, ale nie potrafiło. Cienie ciągnęły o wiele mocniej.
- Więc jak? – spytał głos, który odbił się echem po każdej ścianie, by później dotrzeć do samego Gastera w najboleśniejszej postaci. – Nikt cię do tego wszystkiego nie zmusza. Robisz to bo chcesz. Jesteś okropny. Co Ren powiedziałaby, gdyby to zobaczyła? – słysząc to imię skamieniał. Stał, nie mogąc niczego powiedzieć. Nie zauważał tego, ale powoli zapadał się w tej ciemności. Zjadała jego nogi, pełzła wyżej, wspinając się po kręgosłupie. Czarne dłonie, muskały jego kości, by dotrzeć do duszy, by pochwycić ją i przysłonić resztki rozsądku. Zaczął się śmiać. Tak bardzo przeraźliwie śmiać.
- Nic by nie powiedziała! Bo nie żyje! Ha ha… HaHa! HAHAHAHA! – to był śmiech czystej rozpaczy. Starał się tym zamaskować swój ból. Łzy mimo wszystko spływały po jego kościach policzkowych. Skąd one się w ogóle brały? Szkielety nie mają nawet odpowiednich organów by je wytworzyć, nie mają w sobie wody do użytku w takiej postaci! Ale to widać nie było problemem.
- Jesteś szalony. – pusty głos odbił się od każdej ściany by w końcu zniknąć. Został tylko Gaster, i czarna masa wpełzająca na jego plecy, która przygniatała, zmuszała do wysiłku by utrzymać się na nogach. Szponiasta dłoń w pewnym momencie rzuciła się na jego lewy oczodół. Obudził się z wrzaskiem, obiema dłońmi zasłaniając lewą część twarzy. Rozrywając ból, powoli przemieszczający się od oczodołu w dół, aż do szczęki. Sans szybko przybiegł do pokoju, otwierając drzwi tak gwałtownie, że gdyby miał w sobie więcej siły jeszcze wyrwałby je z zawiasów. „TATO?!” krzyknął rzucając się na Gastera, który kulił się na łóżku, czując rozrywający ból, nawet w duszy. Czy to moment, w którym połówka jego duszy całkiem wyparowała? Nie mając się czego trzymać, nie mając niczego co mogłoby ją uratować? Zostawiając bliznę, bolesną bliznę nie tylko w niewidocznym miejscu, ale i na jego czaszce. Syn starał się coś zrobić, pobiegł po bandaże, wrócił i od razu zaczął opatrywać ranę, która zdawała się nawet krwawić, chociaż to tylko wyciekająca magia. Więc to była kara? Nauczka za to, że wybrał najgorszą możliwą stronę? Poddał się złu, które tylko pragnęło wydostać się na wierzch? Mogło się zdawać, że nie będzie aż tak źle. Ale robiło się jeszcze gorzej. Z dnia na dzień. Z miesiąca na miesiąc. Z roku na rok. Czas mijał… I było jedynie gorzej. I gorzej.. To co miało przynieść ukojenie, w dalszym ciągu sprawiało ból.
- Sans. Chciałbyś… Pomóc mi w laboratorium? – to było proste pytanie, na które istniała tylko jedna odpowiedź. Nie było mowy o tym, żeby się nie zgodził. W końcu, jego dawnym marzeniem było zostać naukowcem, tak jak ojciec. Dlaczego więc miałby odmówić? Zrezygnować z tak pięknej możliwości. Och nie, tutaj nie było mocy o „nie”. Ale był to też najgorszy możliwy tok wydarzeń dla historii tego szkieleta. Mały Sans nie wiedział na co się pisze. Coraz mniej potworów zgłaszało się na ochotników do pomocy przy eksperymencie z determinacją. Potrzeba było kolejnego królika doświadczalnego. Nie miało znaczenia kim on będzie. Jeśli przez przypadek zabije syna… Czy to będzie miało jakieś znaczenie, skoro i tak mordował już wszystkich i wszystko na czym mu zależało. Zabrał go więc do laboratorium. Mały zadowolony szkielecik nie mógł doczekać się tego co miało go spotkać, ale gdyby znał prawdę… Zmieniłby zdanie.
- Zrobisz dla mnie wszystko? – spytał, udając, że grzebie w papierach szukając jakiegoś zajęcia. – Wszystko, dla mnie, dla Papyrusa?
- Jesteście dla mnie najważniejsi! To oczywiste, że zrobię wszystko! – to był radosny głos, który nagle zadrżał widząc przygotowaną przez ojca strzykawkę z dziwną, błyszczącą zawartością.
- H-hej, t-tato..? – zaczął się cofać, widząc jak ten podąża w jego kierunku. Mały zaczął panikować, w jednym momencie zrozumiał, że to o co pytał ojciec nie było niczym przyjemnym. Wiedział idealnie, że jego pomoc będzie wyglądała zupełnie inaczej niż to sobie zaplanował. Chciał uciec, ale został z łatwością unieruchomiony. Kiedy jego dusza zmieniła kolor na błękit, nie było już odwrotu.
- Lepiej bądź grzeczny. – to był wyjątkowo cichy i spokojny głos, jakże kontrastujący z barwnym spojrzeniem, od którego wiało chłodem. Przyciągnął do siebie syna i chwycił w dłoń jego duszę.
- N-nie! P-p-puszczaj! – wołał, starając się wydostać. Ale nie było tutaj o tym mowy, mógł wierzgać nogami, krzyczeć. Nikt nie usłyszy. Nikt nie przyjdzie z pomocą. Nie miał szans w starciu z ojcem, który nie wahał się już przed niczym, który nie bał się zrobić czegokolwiek co mogłoby zaszkodzić, nawet jeśli jego królikiem doświadczalnym był własny syn, który nawet nie zdawał sobie sprawy jak długo będzie się z tym jeszcze męczył, nie wiedział jak wielką uciechą będzie dla niego nagła możliwość ucieczki.
Sprawnym ruchem wbił igłę w duszę syna, która krzyknął przeraźliwie, czując ból rozchodzący się po całym ciele. Odzyskując częściową kontrolę bił swoimi małymi rączkami, starając się wydostać, ale to nie ruszało naukowca, który nacisnął tłoczek. W jednym momencie lewy oczodół syna zabłysł jasnym, niebieskim blaskiem, a łzy zaczęły płynąć bez możliwości powstrzymania ich. Gaster puścił go, pozwalając upaść bezwładnie na ziemię. Kulił się i krzyczał, ogromny ból powoli rozchodził się po jego kościach, ale największe skupisko było w małej, białej duszyczce, która nie była w stanie wytrzymać tak wielkiej mocy. Determinacja, to właśnie ona, ta paląca siła rozchodziła się po ciele Sansa, który co ciekawe, wciąż trzymał się kupy.
- Interesujące… - stwierdził, wpatrując się w szkielecika, który ani śnił o zmianie w ruszającą się papkę, tak jak wszyscy jego poprzednicy. W pewnym momencie wszystko jakby ustało, a ten leżał na ziemi. Szturchany butem, odpowiedział jedynie jakimś pomrukiem, jak to potrafił w każdym momencie, zasnął. Tym razem jednak był wyraźnie wyczerpany, a niebieskawa poświata wydostawała się cały czas z pod zamkniętego oczodołu. Ten eksperyment… Zaczynał być coraz ciekawszy.
Czy to było konieczne? To bardzo dobre pytanie. Minęło sporo czasu, od kiedy Gaster przeprowadzał jakieś poważniejsze badania na Sansie. W tym czasie podawał mu stanowczo mniejsze porcje determinacji, nie chciał w końcu go wykończyć. To tylko jedne tysięczne siły prawdziwej ludzkiej duszy, ale wyniki były świetne. Niebieskie ataki, możliwość teleportacji, nadzwyczajna w tym wieku siła. Tak. Bez wątpienia Gaster mógł śmiało stwierdzić, że potwory mogą mieć w sobie ludzką determinację, w ograniczonych ilościach, ale mogą. Wystarczy, że są odpowiednie silne. To otwierało wiele nowych możliwości.
- Czy to konieczne? – pytał niepewny głos, przywiązanego do stołu operacyjnego szkieleta. Nie mógł się ruszyć, wielka lampa wisząca nad stołem oślepiała i pozwalała widzieć jedynie kontur pochylającego się nad nim naukowca, który niezbyt interesował się pytaniem. To też nawet na nie nie odpowiedział. Z resztą… Teraz… Jakby nie patrzeć, chciał się trochę pobawić. Żadne ważne badanie, zwykła nuda i myśli przyszłego seryjnego mordercy, który tylko szukał sposobu na chwilowe ulżenie sobie. Mógł to tłumaczyć w łatwy sposób „Chce sprawdzić siłę twojej własnej regeneracji.”. To była prosta wymówka, otwierająca tak wiele drzwi. Krzyki i błagania o litość odbijały się od ścian pokoju. Odgłos łamanych kości, jeden za drugim. Cieknąca po stole magia, ulatująca z wątłego ciałka, imitująca krew. Żebra znikające jedno po drugim, nadłamane kości przedramienia, nadwyrężony kręgosłup, szczęka, która powoli odpadała. Chwycił skalpel, i dobrał się do ostatniej pozostałej do dręczenia rzeczy. Wbił go w miękką duszę Sansa, który powoli tracił zmysły w tej okropnej agonii. Ciął, kroił, wycinał. Bawił się jak chciał tak długo póki się nie znudził. Pozwolił ciemnej stronie robić co chce i jak chce. Zdawało się, że zdrowy rozsądek nie istnieje, a jest tylko rządza i przyjemność z krzywdy jaką mógł z łatwością nieść… Chory umysł tego szaleńca nie zwracał już uwagi na to kogo dręczy. Liczyło się tylko to by dręczyć. By doprowadzić na skraj wytrzymałości. Żeby zabić. Powoli tracił nad sobą kontrolę, przez chwilę mogło się wydawać, że go zabije. Że go naprawdę zabije, zniszczy duszę, złamie kręgosłup w tej zabawie. Ale wtedy, coś jakby go uderzyło. Poczuł nagły ból w duszy, osunął się na ziemię, a Sans nie zwracając na to uwagi po prostu cieszył się z końca tej agonii, nie miał sił by zwrócić uwagę na cokolwiek. Tym bardziej na naukowca, który nagle po prostu zasłabł. Ta dobra strona, uderzyła nagle wspomnieniami. Jakby chcąc powstrzymać przed najgorszym. Wciąż przecież nie był tak okropną i bezduszną istotą! Jeszcze nie. Ta przyjemna wizja, całej kochającej się rodzinki, spowodowała, że nie mógł go zabić. Po prostu nie mógł. Nie potrafił. Wstał i używając leczenia naprawił wszystkie rany, które zrobił. Zasklepił kości, naprawił dusze. Nie zostało nawet śladu. Sans wił się, czując ból odrastających w zawrotnym tempie kości, ale kiedy tylko to przetrwał nie było już śladu tego paskudnego uczucia. Mimo wszystko, kiedy mógł już usiąść na stole spytał „Wszystko dobrze, tato?”.
- Wynoś się stąd! – wrzasnął, niezwykle zdenerwowany. Ten stanowczy głos.. Drżał. Zasłaniał oczy dłonią, drugą wskazywał na drzwi. Młody szkielet nie miał innego wyboru jak po prostu wyjść. Mógł zrobić tylko to, więc to zrobił. Opuścił pokój, zostawiając naukowca samego, a ten stał jak wryty patrzył na stół operacyjny widząc przed oczami ciągle poranionego, niemal martwego syna.
- Czym ja się stałem. – pytał samego siebie, ale nie było mowy o odpowiedzi. – Ach no tak.. Przeciez.. Tylko tak mogę sobie ulżyć.. Mhmh.. – uśmiechnął się, a łzy zaczęły spadać po kościach. To były łzy radości. Cieszył się z tego co robił, cieszył jak nigdy w życiu, ale z drugiej strony… Czuł wieczny smutek i ból. Rozpacz, chociaż starał się ją zagłuszać wciąż wychodziła dając o sobie znać, dręcząc jak to tylko możliwe. Chciała pociągnąć go niżej. Wciąż był zbyt wysoko, wciąż ponad tą czarną wodą, mógł oddychać, mógł się z tego wydostać, ale czarne łapska nie puszczały ciągnąc niżej i niżej. Na samo dno, życia i egzystencji.
Rozpoczął w końcu pracę nad maszyną czasu. To było dosyć wymagające, szczególnie dlatego, że nie mógł załatwić sobie masy pomocników. Musiałby się z tym zgłosić do Asgore’a, a ten zacząłby go wypytywać po co mu tylu asystentów, co tam robi i co buduje. Raczej nie byłby zadowolony słysząc o zabawce podobnej do tej. Całkiem bezużytecznej dla większego grona potworów. Jasne. W Podziemiu zaczynało dziać się wiele niezrozumiałych rzecz, co ciekawe niewielu je zauważało. Potwory nagle znikały, inne pojawiały się znikąd, miejsca zmieniały swój wygląd drastycznie i każdy traktował to jakby nie było nic nowym. To spowodowało, że Gaster zaczął tworzyć różne teorie. W tym jedną, niemal idealną. Linie Czasu – każda część historii ma swój własny bieg, istnieją potwory takie same lecz o całkiem innym charakterze czy lekko zmienionym wyglądzie, czasami na różnych liniach czasu nie ma niektórych z nich w ogóle, jakieś fragmenty rzeczy nigdy się nie wydarzyły, a inne potoczyły w inny sposób. Te wszystkie linie czasu, są od siebie odseparowane, ale coś sprawiło, że zaczęły się mieszać, a większość mieszkańców nie jest w stanie tego zauważyć. Jakby ktoś się nimi bawił. Czyż to nie ciekawy moment by to sprawdzić? Chociaż zasypiał już ze zmęczenia, pracował niemal całe 24h, zapijał się kawą i nie wychodził z laboratorium. Zajęło mu to sporo czasu. Ile dokładnie? Kto wie. Czas w końcu nie był dla niego niczym, jeśli ta machina pozwoli mu skakać z jednej linii na drugą. Kto by więc przejmował się czymś tak małym jak czas? Nawet jeśli w rzeczywistości, wcale nie był taki mały, ale cóż poradzić. Zależy w końcu jak na to spojrzeć, może dla niego to było coś małego, skoro był tak bliski zmniejszenia tego pojęcia? Kto wie, kto wie.. W końcu machina była „gotowa”, ale to tylko w przenośni. Wciąż wymagała dostrojenia, wielogodzinnych ustawień, obliczeń, które miałyby sprawić, że zadziała. Machina Czasu… To dość potoczne określenie. Lepiej byłoby to nazywać machiną czasoprzestrzenną. W trakcie tego wszystkiego i w trakcie badania urządzenia szybko doszedł do wniosku, że Linie Czasu umieszczone są w czymś, na wzór pustego pudła, można by to było nazwać próżnią, ale ta z kolei zapada się, jeśli w jej okolicy znajdzie się coś co próżnią nie jest. Ale jakby nie patrzeć, kosmos jest próżnią, a gwiazdy i planety to coś co nią nie jest, a próżnia mimo wszystko w tych przypadkach się nie zapada. Fizyka jest dosyć dziwnym zagadnieniem, trochę nazbyt zagmatwanym w swoich własnych prawach, ale to sprawiało, że naukowiec ją tak kochał. Bo niby wszystkie te prawa i zasady miały swoje idealne zastosowanie i pasowały w każdej sytuacji, ale czasami nie były w stanie wytłumaczyć czegoś tak prostego! Istniało więc wielkie ryzyko przy skakaniu między liniami. W końcu, co jeśli utkniesz między nimi? Co jeśli rozerwą cię w pół, co w sumie oznaczało śmierć? On zdawał się tym nie przejmować. W końcu, bez ryzyka nie ma zabawy, a teraz najbardziej liczyła się zabawa i zaspokojenie ciekawości. Wyjątkowej ciekawości. Konsekwencje? Kto by się ich obawiał. Szczególnie, gdy nie miało się już niczego do stracenia, bo wszystko na czym ci zależało już dawno zostało przysłonięte twoją własną rozpaczą, która nie pozwalała na naprawienie czegokolwiek. Szczególnie, kiedy zostało się tak naprawdę samym. A przynajmniej tak uważało. Gdyby chciał.. Ile razy Sans mógłby mu wybaczyć? Gdyby chciał, ile razy mógłby naprawić wszystko co zrobił? Gdyby tylko szczerze chciał się poprawić… Ale on bał się spróbować, więc brnął dalej w to bagno. Tchórzostwo kiedyś go zgubi.
- J-jesteś pewny, że to bezpieczne? – spytał niepewnie Sans, siedzący przed komputerem nadzorującym działanie maszyny. Żadnych niepokojących wieści. Nic co mogłoby przynieść pecha. Wszystkie wskaźniki były w idealnej pozycji. Nic tylko czekać na odpowiedni moment by otworzyć portal. Była godzina 20:50. Interesująca Gastera linia czasu miała zderzyć się z ich linią równo o 21. Obie linie w tym momencie były wyjątkowo stabilne, żadna nie miała zamiaru ingerować w tą drugą. To była bezpieczna decyzja. Naukowiec z podekscytowania nie mógł się wręcz powstrzymać. Jego oczodoły zabłysły barwami. Lodowaty błękit, który gdyby mógł zdolny byłby do zamrożenia jakiś rzeczy. I gorący pomarańcz, rozgrzewał od samego patrzenia. Synalek patrzył na niego przez chwilę jak zaczarowany, widział go pierwszy raz w takim stanie, tak ciekawego, że nie był w stanie powstrzymać się przed ukryciem tego.
- Co się gapisz? – warknął. – Wracaj do komputera. Nie możemy się pomylić ani o sekundę! – i wtedy to się stało. Była godzina 20:55. Coś się stało. Wskaźniki zaczęły wariować. Światła na zmianę zapalały się i gasły. Portal się otworzył. Zaczął zasysać wszystko co było w jego zasięgu. Działał jak czarna dziura.
- Sans co ty do cholery robisz?! Zamknij go, szybko!
- Staram się! Ale komputer nie reaguje! Wszystko, wszystko zwariowało! – krzyczał starając się zrobić cokolwiek. Był w miarę daleko, miał szansę na ucieczkę. Ale nie Gaster, który przez nieuwagę przekroczył linię bezpieczeństwa. Grunt jakby uciekł mu spod nóg. To był ten piękny moment, kiedy dorwała go karma, a czarne łapy rozpaczy ciągnęły w nieznaną otchłań. Nie krzyczał o pomoc. Jakby wiedział co go czeka. Patrzył jedynie na syna, na jego przerażenie. W obliczeniach naukowca był jeden, mały błąd. Pomylił się o zaledwie 5 minut, ale to była tragiczna przepaść w tym momencie. Bez przygotowania, bez niczego. Prawa fizyki zawiodły. Wszystko nagle ucichło. Było ciemno. Spokojnie. Pusto. Odebrał swoje. Utknął w swoim pragnieniu. Utknął w Pustce między czasem. Był zły. Ale na samego siebie. Przez ten jeden moment, jakby wszystkie wspomnienia, wszystko co stracił wróciło. Ostatnie łzy spłynęły po kościach, i zaraz zniknęły, zamazane śmiechem, dławionym przez próżnię, której przecież głos się nie rozchodził. Śmiał się, a nowe pęknięcie pojawiło się na jego czaszce. Ostatni fragment duszy umierał. Po co mu ona. Skoro teraz… I tak już do nikogo nie wróci.
Tkwił w tej ciemności. W dziwnej błogości, która go otaczała. Ile czasu minęło? Minuta, dwie? Godzina? Dzień, tydzień.. Może rok? Może więcej? Ta pusta przestrzeń powoli go pochłaniała. Ciało stawało się lekkie, nie było w stanie utrzymać się w kupie. Łączyło się z jego magią, tylko tak mógł utrzymać się przy życiu. Ale czy to było konieczne? Już i tak praktycznie był martwy. Tego nawet chciał, ale ostatecznie… Z jakiegoś powodu nie potrafił się poddać. Tkwił więc tak, jakby czekał na zbawienie. Ale ono nie nadchodziło. I w pewnym sensie go nie chciał. Miał wiele czasu by wszystko przemyśleć. I chociaż zastanawiał się nad wszystkim wyjątkowo długo... Nie był w stanie dojść do czegoś, co można by było nazwać żalem za grzechy. Nie był w stanie czuć tego uczucia. Stał się bezdusznym. Parszywym, nic nie czującym bezdusznym. W pewnym sensie.. Odpowiadało mu to. Ale sprawiało cholerny, okropny ból.
Poziom Duszy:15,50
LOVE:4,50
Umiejętności:Agility - skakanie po filarach z kości nad przepaścią z lawy? Nie ma sprawy. Jest zwinny niczym kózka! Skakanie po nich to nic wielkiego, a uniki? Wychodzą na pewno lepiej niż przeciętniakom~
Magia:Illusion - to głównie dzięki temu, wszyscy widzą go tak jak widzą. Jak normalnego szkieleta, mieszkańca podziemi. Jedynie iluzja jego własnego wyglądu doprowadzona jest do takiej perfekcji, że nawet gdy ktoś poda mu rękę czy będzie bardzo uważnie przyglądał, nie zobaczy i nie odczuje niczego odchodzącego od normy. Może jednak też użyć tego by kogoś w jakiś sposób przestraszyć, i głównie tylko do tego, bo cała reszta tego co postarałby się stworzyć, to jakby półprzeźroczyste obrazy znikające po kilku chwilkach.
Po małym dopracowaniu udaje mu się zrobić iluzję całkowitego, czarnego pokoju, jako zmyłkę, ale to też nic nadzwyczajnego, i nieco trudno udaje mu się to utrzymać. Iluzje innego otoczenia zawsze wydają się być sztuczne. Udaje mu się też zrobić iluzje wyglądu innych, ale to z kolei jest dość męczące.
Gaster's Blasters - tworzy maksymalnie trzy, wielkie smocze czaszki, które strzelają w wyznaczone przez Gastera miejsce, wielkim laserem, który jakby nie patrzeć nie szczędzi nikogo. Poza tym to całkiem miłe pupilki, które mogą być ciekawym transportem.
Bones - kości, kości, jeszcze raz kości. Jednym prostym ruchem, atakuje nimi przeciwnika.
Blue - Gaster zdolny jest do swego rodzaju "zachwiania" grawitacji. Dusza przeciwnika zmienia wtedy kolor na niebieski i jednym prostym machnięciem ręki może cie podnieść i cisnąć o ziemię z taką siłą, że zabraknie ci powietrza w płucach. [1 tura i 3 odpoczynku]. Może to też wykorzystywać do podnoszenia przedmiotów (w tym przypadku jest taki sam "cooldown" kiedy atakuje), a poza walką może tego używać do woli.
[Co trzecią walkę limit blue zmniejszony jest do 2 postów odpoczynku]Heal - Losowo leczy w przedziale 15-30 HP. W bitwie może użyć tego raz na 4 posty, podczas odpoczynku może leczyć raz na turę do 5 postów. Jeżeli Gaster użyje 5 razy leczenia nie może go użyć ponownie, póki nie wskoczy do wyrka (z Renią) tzn. nie prześpi się. Może leczyć sam siebie jak i innych.
Teleport - Skacze nie tylko jak kózka po kościach. Skacze po całym Podziemiu. Teleportem może się przenieść gdzie chce, kiedy chce, jak chce, z kim chce i to w sumie bez wysiłku. I bez limitu. No może w granicach rozsądku, bo na pewno tak będzie to używać.
Relacje:Ren - kochana, najdroższa Renia, żona. Co można o tym powiedzieć? To przecież oczywiste, że Wingdings ją kocha ponad wszystko! Nie widzi świata poza nią! Kiedy dowiedział się o tym, że nie żyje nie wiedział co ze sobą zrobić. Popadł w całkowite szaleństwo nie mogąc znieść bólu po jej utracie. Starał się zapomnieć, wyrzucić to z pamięci, ale nie potrafił. To było jedno z tych wspomnień, którego nie da się pozbyć. Nic nie da się z nim zrobić. Ono jest. Do tej pory nie potrafi sobie wybaczyć, że przez nawał pracy nie zdołał jej nawet ocalić. Może gdyby więcej jej mówił byłaby ostrożniejsza? Żałuje jak nigdy. Oddałby wszystko, żeby ją znów zobaczyć. Dlatego zbudował maszynę czasu, ale nie wszystko poszło jak trzeba. W tej okropnej pustce oszalał jedynie bardziej, a ból po jej utracie urósł do niewyobrażalnych rozmiarów.
Sans - starszy z dwójki synów. Aż to ciekawe, że ktoś taki jak Gaster ma dzieci. Jest denerwująco leniwy, ale nie da się ukryć, że to najlepszy Królik Doświadczalny jaki istnieje. Wytrzymały i zdolny przyjąć niewielką ilość ludzkiej determinacji, która doprowadziła, że zdolny był do użycia Blasterów. Poza tym, gdyby nie był leniem, mógłby być idealnym asystentem w badaniach. Trzeba jednak przyznać, że Gaster nigdy nie odnosił się do niego jak do syna.
Papyrus - młodszy z dwójki synów. Jest.. W dalszym ciągu zbyt dziecinny. Nawet teraz gdy podrósł. Zapewne nie wytrzymałby nawet najprostszych eksperymentów. Gaster wiecznie go ignorował, chociaż ten zdawał się być z tego powodu często bardzo zadowolony, jakby tego nie zauważał. Ciekawe jak to będzie w dalekiej przyszłości.
Asgore - dawny pracodawca! Huhu! Nikt swoich pracodawców nie lubi. Szalony Doktorek szanował go tylko z tego względu, że jeszcze jako Królewski Naukowiec mógł bezkarnie prowadzić eksperymenty, o których Asgore nawet nie miał pojęcia. Ta herbatka wcale nie była taka dobra.
Alphys - doskonale wie, że to ona przejęła jego stanowisko. Nie jest z tego zadowolony, tym bardziej, że kontynuowane przez nią badania nad ludzką determinacją w ciele potwora, doprowadziły do zwiększenia się liczby amalgamatów. Do tego nawet nie chce się ich pozbyć, tylko traktuje jak zwykłe potwory. Najchętniej zepchnąłby ją ze stołka i zajął swoją dawną posadkę i odzyskał laboratorium.
Undyne - jedna z tych nieświadomych istot, które nie wiedzą co Gaster robił tak na prawdę, mało tego, to było jakby ich pierwsze spotkanie. Odważna, pełna determinacji. Dostarczyła Gasterowi wystarczających informacji na temat tego, co robią Papyrus i Sans. Nie jest żadnym VIP'em czy coś, tak jak całą resztą, traktowana jest raczej jak przedmiot niż jak osoba i pewnie szybko zostanie też wykorzystana przez naukowca, gdy tylko nadarzy się okazja.
Fjt85Jey09 - to jego stary wynalazek, system obronny, który sprawdzał się idealnie. Oczywiście, Alphys musiała wszystko zepsuć. Jakby inaczej. Spisała go na straty i chciała pozbyć! Jak tak można! Całe szczęście jak na wynalazek Gastera przystało, mimo bycia programem wykazał się inteligencją i udało mu się przetrwać opętując jakiegoś starego robota. To idealny sojusznik, nie mówiąc już o tym jak bardzo idealny szpieg. Jak tu takiego nie uwielbiać! Jest nawet lepszy niż jego prawdziwi synowie. Papyrus i Sans powinno się od niego uczyć! Czegokolwiek, ale zawsze.
Neula - ją można by było określić mianem najukochańszej córeczki. Bystra, pomocna, a już szczególnie w laboratorium. Z racji, że mało kto ją w Podziemiu zna jest idealnym szpiegiem. I jak tu się nie cieszyć? To kolejny idealny sojusznik w drodze do odbicia laboratorium z rąk tej parszywej Alphys. Knucie razem z nią planów i wypełnianie ich będzie tak proste i przyjemne jak nigdy. Sans już tym bardziej powinien się od niej uczyć, jak trzeba być przydatnym w laboratorium.
Toriel - żona króla. Cóż.. Myślała, że może zostać jego przyjaciółką! Ha! Też mi coś. Naiwna jak cała reszta Podziemia i myśli, że dokona niemożliwego! Zabił ją z na prawdę miłą chęcią. Trzeba jednak przyznać.. Że była zdolna ruszyć jego sumienie. Resztki dobra.. Poruszyła coś, co powinno zniknąć. Jego duszę. Schowaną gdzieś tam głęboko.. To nie jest dobry prezent od umierającej.
Ciekawostki:- Jako bezduszny nie powinien odczuwać żadnych emocji, jednak w jego przypadku jest nieco inaczej. Czuje je nader dobrze, bo w dalszym ciągu jest jakby potworem tylko po prostu idealnie to wszystko ignoruje. Nawet jako potwór nie zwracał uwagi na coś takiego jak np. empatia.
- Miał żonę. Owszem. Została zabita, zginęła, rozpłynęła się w powietrzu. Cokolwiek się z nią stało, a to bardzo stare dzieje, Gaster wyrzucił to z pamięci pozostawiając jedynie pustkę. Może to właśnie ona spowodowała, że rzucił się w wir szalonych eksperymentów?
- To okrutne. Kto by pomyślał, że te pęknięcia w czaszce zrobiła mu jego własna żona!
- Ma niezwykły talent do tworzenia niezwykłych wynalazków z bardzo małej ilości jakichkolwiek materiałów. Chociaż nie jest to coś wybitnego, to bardzo się przydaje, szczególnie podczas badań.
- Nie da się ukryć, że czerpie radość z zabijania innych. To w głównej mierze doprowadziło go do utraty duszy i resztek moralności. Nie wahałby się nawet zabić własnego syna.
- Pojęcie "miłość" nie istnieje w jego słowniku już od parudziesięciu ładnych lat.
- Nienawidzi tego czym się stał. Za każdym razem gdy widzi gdzieś swoje odbicie, targa nim gniew.
- Doskonały z niego manipulant. Mało kto zauważa, że kłamie.
- Nienawidzi udawania miłego ojczulka, nie mówiąc już o typowo rodzicielskich zachowaniach. Aż zbiera się na wymioty..
Uśmierceni:Własnoręcznie: 10 (w tym Toriel)
Przez Eksperymenty: 0
Złoto:Złotko aktualizowane w Banku
Ekwipunek:Srebrny Sygnet - Broń Użytkowa Poziomu 0
Czarny Płaszcz - Ochrona Poziomu 0 [Tak, ten co nosi cały czas]
Worn Dagger (Broń poziom 0/Przedmiot użytkowy poziom 1) - w tej wersji bliźniaczy przedmiot względem prezentu dla Sansa. Jest to również zdobiony sztylet, który posiada dokładnie taki sam wyrzeźbiony symbol królestwa na rękojeści. Na odbijającej niczym lustro stali zaś, w jego przypadku pozostawiony został napis "Rodzina, Dobro, Krolestwo". Chara pamiętała go jako naukowca pracującego dla jej przybranego ojca i widziała też podczas walki miłość pomiędzy nim, a synem - wybrała więc dla Gastera trzy słowa, które najbardziej jej pasowały: aby myślał o rodzinie, aby był dobry oraz pamiętał o tym, kim kiedyś był. Cóż, patetycznie. Przedmiot tak samo jak Real Knife również nie pochodzi z tej linii czasowej przez co nałożony jest obciążeniem - o ile nie zostanie zmodyfikowany zadaje obrażenia lub wspomaga siłę i magię tylko w przypadku czynienia nim dobra (np. obrony siebie lub bliskich). W przypadku używania go do atakowania i zabijania zadaje nawet kilkadziesiąt razy mniejsze obrażenia. Można go modyfikować (zwiększać jego poziom). Jest bliźniaczy w stosunku do Real Knife Sansa przez co użyte razem w jednej walce zwiększają swoją silę o 20%.
Kryształ RESETu - pochodzący z innej linii czasowej nie posiada na obecną chwilę żadnej mocy (co nie znaczy, że nie można z nim kombinować i go naprawić). Jest to zwykły złoty kryształ o kształcie gwiazdy, podobny do tego Friskowego.
Lecznice:- Gwiezdniak
x1- Ciasto Karmelowo-Cynamonowe
x1 (Full HP)
~~~~Pupil~~~~Nawet Gaster zyskał przyjaznego sojusznika na długo!Imię:Centipede
Wygląd:To całkiem duży robaczek. Konkretnie skolopendra. Składająca się z 10 segmentów (łącznie z głową), z każdego wychodzi para odnóży, a w ostatnim segmencie widnieje też para niewielkich szczypiec, zdolnych mocno uszczypnąć. Tak samo jak i paszcza Centipede, to wielkie szczypce, które kiedy atakuje ociekają zielonkawym kwasem i podobnie jak ten a odwłoku mogą boleśnie uszczypnąć, jak i nawet mocno się wgryźć. Są w stanie przegryźć kable czy drewno. Stworzonko wygląda raczej przyjaźnie. Nie jest jakoś wyjątkowo duża, ale duża jak na robaka. Idealna w swoim wzroście na robienie za gustowny, chitynowy szaliczek. Na jej głowie zaczyna pojawiać się mały, biały puszek, jeszcze trochę a będzie niczym lew!
Charakter:Młodziutka samiczka tej ciekawej rasy jest bardzo ruchliwa i chętna do zabawy. Łatwo też się przywiązuje i lubi przebywać w towarzystwie pana - nie jest jednak nachalna, jeśli nie może w danym momencie się wiercić to spokojnie poczeka robiąc za szaliczek. Woli spokojne miejsca, stroni od hałasu i zbyt dużej ilości światła. Prócz chowania się w zakamarkach ma też umiłowanie do kopania w ziemi czy taplania się w płynnych substancjach. Młode stworzenie i niesforne nieznacznie, jednak da się wychować.
Ciekawym faktem jest to, że starsze osobniki jej gatunku mogą wyhodować sobie grzywę.
Po małym treningu, jest nieco przychylniejsza jeśli chodzi o walki.
Umiejętności i Czary:Acid - Posiada zdolność produkowania kwasu, który wywołuje poparzenie na istotach posiadających skórę, osłabia strukturę twardych materiałów i jest w stanie zniszczyć ubranie, włosy czy papier. W dojrzalszej formie kwas ten staje się silniejszy.
Chemicals - Centi jest odporna na wszelkiego rodzaju chemikalia, które mogłyby spowodować przeżarcie różnego typu powierzchni czy lekkie zatrucia. Jej ciało, a w szczególności chitynowy pancerzyk nic sobie nie robią z tych żrących substancji. Ba! Sama się w nich lubi babrać dla przyjemności. Jest całkowicie odporna na swój własny kwas.
Armor - Na tyle związała się z Gasterem, że jest w stanie służyć swojemu panu za mini tarczę. Ten pancerzyk z łatwością odbije mniejsze ataki w newralgiczne punkty! [Drobna uwaga za treningi]