♥ Personalia ♥Frisk Dreemurr
♥ Rasa ♥Człowiek. Typowe dziecko płci żeńskiej.
♥ Wiek ♥Fizycznie ma tylko 7 lat, lecz w różnych liniach czasowych przeżyła o wiele więcej niż zwykły człowiek
♥ Wygląd ♥A któż to by nie wiedział jak wygląda najpopularniejszy człowiek w całym Podziemiu? Jest niezwykle rozpoznawalną istotą wbrew całkowicie zwyczajnej jak na standardy ludzi aparycji. Nie przyszło jej jednak żyć wśród "swoich", a znalazła się w świecie zdominowanym przez potwory i tym samym swoją ludzką wątłością może interesować innych. Zaczynając od ogółu - jest po prostu zwyczajną ludzką dziewczynką, ot mierzy 115cm, jak nie mniej nawet. Że niby za niska? Spokojnie, jak na jej wiek to całkiem normalny wzrost! Drobniutka, kruchutka, trochę chudawa - można by rzecz, że naprawdę słabo wypada na tle potworów, bo ani to silne, ani to straszne, ni nawet nie posiada żadnych skrzydeł, rogów, ogonów, płetw czy innych cudów. Cóż, ludzie nie są zbyt dobrze wyposażeni pod tym względem. Właściwie - nie są w ogóle!
Jak jednak dokładniej wygląda? Ma włoski przycięte tuż nad ramionami, jakby od linijki. Wygląda to może i schludnie jednak widać od razu, że strzyżona była w pospolity sposób, aby wyglądało "ok", bez żadnej fantazji czy podkreślania urody. Jeśli zaś chodzi o kolor - jej kosmyki przybierają odcienie ciemnego brązu. Zostawszy dalej przy kolorach - skórę ma przyprawioną o żółty pigment, zaś oczy, choć bardzo ciężko to dostrzec, złote lub złoto-bursztynowe, zależnie od światła. Występuje również w wersji kolorystycznej z czerwonymi tęczówkami jednak o tej sprawie materiał pojawi się w dalszej części KP.
Nie ma co się dziwić, że do jej ubrania również można przypisać przymiotnik "pospolite". Na co dzień paraduje w trochę powyciąganej, jednak dość mięciutkiej sweterko-bluzie koloru błękitnego, którą to zdobią dwa różowe paski. Do tego nosi krótkie ciemne spodenki i czarną parę bucików. Raczej nie przejmuje się zbytnio swoim ubiorem, choć jeśli znajdzie na swej drodze jakieś miłe akcesoria to możliwe, że je na siebie założy! Jeśli ktoś stwierdzi, że wygląda jak sierotka - cóż, za wiele się nie pomylił. Cały jej wygląd, od jednolicie uczesanych włosów, poprzez ubranie jak ze zbiórki charytatywnej, skończywszy na wysłużonych bucikach jest po prostu zwykłe, skromne i nałożone aby wiatr nie wiał w plecy, tyłek nie zmarzł, a dziewczynka jakoś wyglądała. Jak widać nie zawsze trzeba wyglądać oryginalnie aby przyciągnąć uwagę innych - wystarczy spojrzeć na to jak prezentuje się Frisk! A przecież prawie każdy ją kojarzy!
Nie posiada zbyt wielu znaków szczególnych - jako człowiek raczej nie ma nic, co by wystawało z ciała prócz dwóch rąk, nóg i głowy (dziewczynka w końcu! ( ?° ?? ?°) ). Jest też zbyt malutka na kolczyki czy inne wydziwienia! Właściwie jedyne, co można uznać za jakiś element "dodatkowy" to otarcia, rany, siniaki i trochę rozleglejszych oparzeń - hej, wszak dopiero co przeszła tyle walk z potworami! Nikt nie powie, że tak łatwo jest wyjść ze starcia z Undyne czy Asgorem bez narobienia sobie kilku blizn przy tym! Samej Frisk to jednak nie przeszkadza, nie ma nikomu nic za złe, nawet jeśli pozostaną jej na ciele ślady do końca życia... lub do następnego resetu.
♥ Charakter ♥Ciężko określić jednoznacznie co myśli, czuje i jak widzi świat. Frisk jest dzieckiem... specjalnym. Czy właściwie w ogóle nadal można określać ją jako malca? Z wyglądu faktycznie dać jej można nie więcej niż 10 na koncie, jednak w rzeczywistości umysł kształtowała setki lat. Jeśli ktoś jeszcze nie zna historii tej dziewczynki i zdziwiony jest powyższym fragmentem, śpieszę zaraz z wyjaśnieniami - Frisk każdą z linii przeżywała z pełną świadomością, w każdej choć przygody miała te same, to rozważania i myśli całkowicie inne. W dodatku jej przygody niejednokrotnie były całkowicie nie adekwate dla kilkuletniego dziecka.
Jej charakterystyczną cechą jest... pacyfizm. Nie jest w stanie skrzywdzić żadnej żywej istoty, nawet we własnej obronie nie podniesie na drugą stronę ręki, a o wiele bardziej od używania broni woli wyciągać ręce do "tulasków i całusków" jak to określił raz Gaster. Nie można jednak określić jej mianej naiwnego głupca tulącego się do każdego kwiatka, jakiego spotka na swej drodze, niezależnie od tego, czy jest on zwykłą stokrotką czy morderczą rosiczką pożerającą ludzi. Pacyfizm jaki prezentuje można określić mianem "walka nie zawsze toczy się na polaną krew", w jej przypadku starcie z drugą osobą może polegać bardziej na słownych zagrywkach, utrzymywaniu przy swoim czy też pokazaniu przeciwnikowi że jest inna droga. Nie będzie też dawać się bezmyślnie bić - jeśli walka niczemu nie służy to nie można oczekiwać, że będzie stać jak kołek i obrywać. Po prostu ucieknie unikając konfrontacji.
"Pacyfistyczna" nie oznacza jednak "stuprocentowo dobra i miła". Dzieci jak wiadomo swoje humorki miewają, a Frisk naprawdę jest charakterną dziewczynką. Owszem, swym małym serduszkiem kocha każdego, wyznaje zasadę, że przemoc jest zła, stara się naprawić innych jednak jednocześnie potrafi swoje powiedzieć. No ile w kółko można mówić Papyrusowi że jego wątpliwej jakości twory nazywane z jakiegoś powodu "jedzeniem" są wspaniałe? Czasem trzeba po prostu pokręcić nosem odmawiając. Potrafi też zaczepiać, być nazbyt szczerą, wystawiać język jak się jej nie podoba, burmuszyć się czy nawet zrobić histerię. Jak typowe dziecko, nawet tak grzeczne jak ona.
Jej życie to nieustanne przechodzenie z rąk do rąk, czy kogoś więc powinno dziwić, że łapie kontakt z wszystkimi i obcych się nie boi? Mówiąc obrazowo - cygańskie dziecko. Z każdym może porozmawiać, każdego może zaczepić, nie ma też dosłownie żadnych lęków czy obaw aby włączyć się do rozmowy czy wepchać na siłę komuś. Po prostu jest towarzyska. Rzecz jasna nie ma w tym ani grama nachalności, raczej wygląda to jak typowe zachowanie dziecka, które wychowywane tylko wśród dorosłych uważa się za pełnoprawnego i równego im członka we wszystkim. I co z tego, że akurat pokładają się w barze u Grillby'ego po kolejnym trunku mamrocząc coś o rankingu najpiękniejszych pośladków w Snowdin? Ona nie widzi naprawdę nic złego aby z boku siedzieć, pić soczek i słuchać udając, że coś rozumie.
Tak, dzieci rozumieją takie rzeczy. Słyszą dużo. I później bez skrępowania powtarzają.
Przeżyła tak wiele lat, że jej umysł już dawno powinien dorosnąć, jednak jako iż były to w kółko powtarzane te same drogi to zatrzymała się na etapie gdzieś pomiędzy beztroskim dzieckiem, a znudzonym życiem starcem. Z jednej strony nudzą ją zabawki, z drugiej zabawa w berka brzmi tak niezwykle fajnie, że nie da się odmówić. Towarzystwo rówieśników zdaje się być zbyt nudne i infantylne, a jednak sprawy dorosłych określane są kategoriami "ble", "fuj", "fajne" i "jakie słodkie". Celem życia jest śmierć, a celem popołudnia wepchanie do ust największej ilości frytek na raz. Nigdy nie wiesz na co trafisz i dlaczego. Zna pojęcia o których dzieciom w jej wieku się nie śniło, rozumie czym jest miłość, cierpienie, śmierć, walka dobra ze złem i inne iście maturalne wywody. Jednocześnie też myśli, że seks polega na szukaniu potworzych dzieci w kwiatkach/śniegu/lawie i ludzkich w kapuście, o wypatrywaniu bocianów nie wspominając, uważa, że alkohol to magiczny eliksir który dorośli zażywają aby widzieć kolorowe tęcze, a podatek to nazwa dziwnego buta. Jest po prostu dzieckiem, które pewne osóbka w zielonym swetrze z paskiem, o imieniu zaczynającym się na Ch i kończącym na ara, na spółkę z Sansem nauczyli czym jest kruchość życia, śmierć, odpowiedzialność za własne czyny, karma, wina, wewnętrzne przeznaczenie i tak dalej. Do tego dochodzi katowanie biednych oczu dziewczynki liniami czasowymi, gdy jej rączki zmuszano do mordów na bezbronnych potworach i tym samym w pewnych tematach jest niczym Mesjasz, który zstąpił z nieba wśród lud... oh wait. Kilka razy w liniach czasowych po kolejnych nieudanych przyłapała się też na myślach "a może by tak rzucić wszystko w cholerę", jednak jej cechą jest determinacja, więc sobą by nie była, gdyby zrobiła cokolwiek w tym kierunku!
Determinacja - można określić, że jest to cecha jej duszy, tak jak integralność należy do Mari, czy życzliwość przypisana jest Alexowi. Zgodnie ze słownikiem słowo to oznacza "zdolność do podejmowania konkretnych, stanowczych decyzji spowodowana mocnym wewnętrznym przekonaniem i siłą woli" i właściwie nic więcej do tej definicji dodawać nie trzeba. Jej dusza jest silną, popycha Frisk do dalszego działania po jak uważa i nigdy nie daje się jej poddać, nawet w najgorszych chwilach zwątpienia. Wytrwała? Zdecydowanie. Uparta? A jak! Skuteczna? Cóż, zazwyczaj!
Nie można jednak pominąć małej rysy na jej charakterze, a właściwie mówiąc - dość wielkiego problemu i poważnej sprawy jaką był genocide przez nią czyniony. Nie ona prowadziła swoje nogi przez Podziemie, nie jej decyzją było odbieranie czyjegokolwiek życia jednak wszystkie chwile utraty kontroli nad własnym ciałem wciąż są dla niej traumatyczne i naprawdę boi się, czy pewnego pięknego dnia znów nie obudzi się umorusana w krwi i pyle. Niegdyś oddała swą duszę i choć odzyskała, co jej to do dziś dnia czuje więź ze swoją przewodniczką po Podziemiu i tym samym HATE jaki ta trzyma w sobie. Nie ma co się jednak martwić, w obecnej linii czasowej Frisk ma pełną kontrolę nad swym ciałem i duszą, a nawet próbuje stopować swoją towarzyszkę, a wszystko ogranicza się właściwie do lęków że jednak gdzieś tam leży nierozbrojona bomba.
♥ Historia ♥ Początek jej życia można określić iście... disneyowskim. Nie chodzi tutaj jednak o ćwierkające ptaszki pomagające przy pracy, śpiewające zwierzątka, jakiekolwiek magiczne cuda czy wypudrowane księżniczki na dworach. Byłoby zbyt pięknie i wesoło, gdyby ta historia zaczynała się od takich pierdół, jednak należy zejść na ziemie i przyznać, że ludzki świat jest smutny, szary i pozbawiony jakiejkolwiek magii. Poza tym czym by była historia postaci pełna kwiatków, przytulasków i domku z ogródkiem? Czyta tu człowiek KP takiej o Hazel czy tam Grillbim, wzrusza się, a tu nagle miałby dostać papkę "bla bla wesoło i radośnie, zrzuciła się z góry". Nie drodzy państwo, dzieci nie uciekają od wesołych, szczęśliwych rodzin... no przynajmniej nie takie, których wiek nie jest dwucyfrową liczbą.
Diseyowskość Frisk polega na tym, że tak jak i większość bohaterów znanej fabryki bajek dość wcześnie pozbawiona została rodziców. Życie ludzkie jest ulotne, czyż nie? Jedni tracą bliskich w wypadkach samochodowych, inni giną w pożarze, niektórych dopada choroba, a są i tacy, których żywot zakończył szaleniec z nożem. I właśnie do tej ostatniej grupy należeli rodzice Frisk. Mało ważne są imiona - sama dziewczynka już tego nie pamięta, tak samo jak ich wyglądu. Jedyne o czym wie, to że pewnego dnia z przedszkola zamiast rodziców odebrał ją jakiś mężczyzna w ciemnym garniturze.
-Nic się nie bój malutka.Dziwny pan prowadził ją za rękę. Była stanowczo za mała aby tak spokojnie iść. Czy nikt mu nie wytłumaczył, że rodzice zawsze trzymali ją na rękach? Mała kompletnie tego nie rozumiała. Nie wiedziała też, gdzie właściwie są jej rodzice!
Przeskakiwała wzrokiem między obcymi, a korytarzem przed sobą. Zawsze ufała ludziom, o co jej mama miała niesamowite pretensje. Ile to razy na podwórku machała jej przed nosem powtarzając, że jak będzie tak chętnie rozmawiać z obcymi to ktoś ją kiedyś porwie! I faktycznie, porwał. Szła całkowicie bezbronna prowadzona przez obcego sobie człowieka. Na szczęście nie miał on złych zamiarów i był tam aby pomóc dziewczynce. Na nieszczęście - mamy już nie miała.
-Poznasz nowe ciocie i wujków...Frisk lubiła nowych ludzi. Ba,
bardzo lubiła! Zaczepiała sąsiadki, panie kasjerki, inne dzieci czy ogólnie każdego, kto na ulicy posłał jej uśmiech. Nie rozumiała jednak dlatego teraz miałaby mieć nowych "ciocie" i "wujków". Inni ludzie byli wspaniali ale... przecież ona miała już swoich ciocie i wujków! Przychodzi do niej i jej rodziców, dawali jej pluszaki oraz czekoladę, opowiadali śmieszne historyjki!
Pytająco spojrzała na obcego pana. Nie wypowiedziała żadnych słów a jednak zdawał się on doskonale zrozumieć o co dziewczynce chodziło. Z uśmiechem pogłaskał jej rozczochrane brązowe włosy.
-Kontaktowaliśmy się z twoją rodziną... jednak nikt nie ma warunków. Ale to nic, będzie ci tutaj dobrze. Podobno lubisz inne dzieci, prawda? Tutaj będziesz miała ich naprawdę sporo do towarzystwa!-Frisk, zejdź z tego parapetu! Czy ty chcesz zrobić sobie krzywdę!?Jedna z "cioć" zaraz chwyciła ją pod pachy, odstawiając następnie na podłogę. Cioci miała dużo, kilkanaście w sumie. Wujków znacznie mniej, jednak wszystkich tak przyjaznych, że nadrabiali tą różnicę. Nie wszystkie z sierot lubiły tak określać pracowników, jednak jej te określenia niesamowicie się podobały. Zapomniała swoich prawdziwych wujków i ciocie - od śmierci jej rodziców nigdy jej nie odwiedzali, więc zapadli gdzieś w mgle niepamięci młodziutkiego umysłu, a ich miejsce zajęły wiecznie uśmiechnięte opiekunki, panie sprzątaczki, kucharki, woźny, dyrektor i cała reszta którą mogła spotkać w swoim nowym "domu".
Rzecz jasna jak każdy człowiek w całej tej zgrai miała swoich ulubieńców - a to jedną z jej opiekunek, niespełniona nauczycielka, która czytała im dziwno-śmieszne książki, leniwego woźnego, którego znaczne częściej niż z mopem widywano drzemiącego po kątach, energicznego stażystę, któremu można było wejść na głowę, a on i tak uważał że "panuje nad wszystkim", żywiołową wolontariuszkę, co raz chciała urządzić im zajęcia kulinarne, które o mało co nie skończyły się spaleniem całego budynku, lekarkę obserwującą każde dziecko z niezwykłym zaciekawieniem, jakby badała okazy w laboratorium czy dyrektora ośrodka, który był po prostu masywnym, kochającym człowiekiem! A dzieci? Cóż, w ostateczności okazało się, że wcale nie jest taka towarzyska w tej kwestii. Frisk zdawała się nie mieć z nimi zbytniego kontaktu. Była zbyt... inna. Nie pasowała do nich, nie rozumiała ich, żyła we własnym świecie do którego inne dzieci zdawały się nie mieć dostępu.
-Frisk, czy ty mnie słyszysz?O wilku mowa. Odleciała myślami. Zdarzało się jej to nazbyt często. Nawet śmieszna pani doktor badała ją wiele razy czy aby na pewno jest w porządku. Cóż, najwyraźniej była zdrowym dzieckiem tylko trochę dziwnym. Innym.
Niemniej pokiwała głową w odpowiedzi na słowa opiekunki. Coś od niej szczególnego chciała? Nabroiła? Nie, była przecież grzeczna. O, a może chodziło o jakąś super tajemną sprawę, a ona była wybrańcem!?
-Przygotuj się ładnie. Pamiętasz tamtych państwa, którzy widziałaś ostatnio? Możliwe, żę będą chcieli cię zaadoptować.Adopcja? Kolejna? To byłaby już jej... w sumie druga. Pierwsza poszła niekorzystnie i była krótsza niż przeciętny związek nastolatków. Przyjechali, spojrzeli, stwierdzili, że kilkulatek jest "za stary" i zwinęli się jak najszybciej. Cóż, zdarzało się, a Frisk bynajmniej nie zamierzała się poddawać po takiej małej przykrości!
Nowa "mamusia" wydawała się strasznie milutka. Nowy "tatuś" trochę straszył na początku ale szybko okazało się to być tylko pozorem. Wcześniej mieli dwójkę dzieci, jednak obydwoje zmarli w chorobie. Biedactwa. Cóż, za to rodzice wydawali się mieć duże pokłady miłości i chęć do przelania ich na kolejne dziecko. Sielanka? Niestety, nie na długo! Ledwo rok minął i okazało się, że nowa "mamusia" prócz "tatusia" kocha też "wujka". Dwóch "wujków". I, że niedługo "mamusia" miała stać się "mamusią" dla nowego dzieciaczka, którego ojcem nie byłby "tatuś", a któryś z "wujków". Adopcyjne dziecko za bardzo nie pasowało do obrazu rozwodów i nowego członka rodziny, więc tym samym główna bohaterka tej historii trafiła ponownie do sierocińca.
Rodzina numer 3! Pan doktor, poważny, pod krawatem szanowany niegdyś. Dwóch dorosłych synów, młoda córeczka. Żona zmarła przy porodzie najmłodszego. Bez mamusi to też dom, czyż nie? I nawet Frisk by ten szczegół nie przeszkadzał, w końcu tatuś też może być kochany, jednak...
Jednak zawczasu ktoś mądry odkrył, że nowy "tatuś" był czystym psychopatą i gwałcicielem, nie odpuszczającym nawet rodzonej córce. Dziękować bogu, że małą Frisk mu nie wydali pod opiekę. Rzecz jasna nawet po trzecim już z kolei incydencie mała się nie poddała i nie straciła ducha walki czy optymizmu. Jak nie do trzech razy sztuka to... może do czterech!?
Rok kolejny minął, przyszła wiosna, nowa nadzieja. Za oknami kwiatki kwitły, ptaszki ćwierkały z radością, a ludziom lżej na sercach się robiło i chętniej rodziły się nie tylko dzieci ale i myśli coby te już narodzone bez rodzin przygarniać. Musiało więc i trafić na czwarte podejście. Standardowo już pisząc - "wydawało się przyjemne". Nie trzeba chyba dopowiadać jak to się skończyło ostatecznie? Znów powróciła tam, gdzie najwyraźniej było jej miejsce. Nie, nadal jednak nadziei i siły nie straciła.
Wróciła do sierocińca. Lat ledwo skończyła 7, a już przeżyła przechodzenie z rąk do rąk niczym zabawka, która ciekawi tylko na chwilę, a następnie się ją oddaje dalej. Nie miała szczęścia, a wciąż pozostawała radosną i uśmiechniętą, jakby żyła naprawdę z boku tego wszystkiego. Właściwie - ci wszyscy ludzie, sytuacje, zdarzenia. Miała wrażenie, że już je przeżywała.. albo że wydają jej się bardzo znajome. Im starszą była, tym wyraźniej jej dziwactwa przybrały na sile. Od zawsze jakaś nieznana moc ciągnęła ją do "przeklętej góry". Od pierwszego dnia, gdy usłyszała jej historię nie mogła przestać spoglądać na nią zafascynowaną. Słyszała głosy, jakby szeptanie, które ją zachęcało by przyszła. Czuła dziwną energię, śniła o rzeczach, jakich tak młody umysł nie powinien normalnie wytwarzać.
Siedziała na stanowczo za dużym krzesłem machając nóżkami w przód i tył.
-Wiesz, że mało kto chce adoptować starsze dzieci?Frisk jedynie wzruszyła ramionami. Nie przyszła tutaj rozmawiać o swoich perypetiach. Nie mała nikomu nic za złe, po prostu znosiła wszystko dzielnie i uciekała w swój dziwny świat. I wciąż radośnie się uśmiechała. Lekarka najwyraźniej to dostrzegła, bo ponownie zapadła cisza, jakby nie wiedziała co ma dalej z nią uczynić. Kolejne minuty zleciał nim ostatecznie obie blade ręce kobiety znalazły się na blacie, a ona sama pochyliła się w stronę dziecka.
-Frisk, słyszysz mnie?Dziewczynka pokiwała twierdząco głową. Nadal uśmiechnięta, wciąż jednak przerażająco cicha.
-Frisk naprawdę musimy porozmawiać. Powiedz mi co ostatnio narysowałaś?-Moje sny ciociu.
Przywykła do tego określenia. Pani lekarka była bardzo ciepła i ładna, nie sposób było jej nie nazywać "ciocią". Owszem, nadwagę miała widoczną od razu, jednak zza okularów spoglądał zawsze przyjazny wzrok, a pucołowatą buźkę otaczała burza blond loczków.
-Więc mówisz, że to są twoje sny?Doktor jeszcze raz spojrzała na kartki. Dziwne kwiatki, jakieś kolce, kolorowe serduszka i randomowo
nabaziana homo propaganda tęcza na samym środku.
-Zawsze masz takie sny?-Mhm. Nie. Raczej jakbym to już przeżyła.
Wzrok lekarki ponownie spoczął na tęczowo-kwiatkowo-serduszkowej kartce. To nawet nie był rysunek jakiejkolwiek sytuacji aby móc to "przeżyć"! To były randomowe rzeczy wrzucone do kotła w którym ktoś gotował wywar z jednorożca.
-Jak przeżyłaś?-Takie uczucie. Jakbym to już widziała.
-Frisk? Czemu nie śpisz?Oczy dziewczynki wpatrzone były w jeden punkt. Odbijał się w nich blask księżyca wpadający przez okno. Znów siedziała na parapecie, choć nie powinna. Malutka była, mieściła się. Obie rączki przyciskała mocno do zimnej szyby. Wiatr przedostający się przez szczeliny muskał jej skórę. Usta miała rozchylone, jak zahipnotyzowana.
-Ta góra..
-Jaka góra? Frisk, jest cieeemno, idź spać.-Mam wrażenie, że mnie woła.
-Masz różne dziwne wrażenia...-Ale..
-Tak jak wtedy, gdy myślałaś, że pies do ciebie gada? Gdzieś ty go znalazła?-Przy śmietniku, wąchał papierosy...
-Palący, gadający pies! Ha ha! Może jeszcze ślepy do tego!? A teraz gadają do ciebie góry! Na pewno dobrze cię przebadali?Śmiech drugiej z dziewczynek był na tyle głośny, że prawie pobudził resztę dzieci w pokoju. Sama Frisk zaś spuściła wzrok. Nie lubiła, gdy brali ją za wariatkę ale wiedziała, że inni po prostu nie mogli tego wszystkiego zrozumieć. Owszem, miała też duża wyobraźnię, jak z tym psem, który naprawdę ani nie gadał, ani nie palił jednak... co do góry widocznej za oknem była stuprocentowo pewna. Coś chciało ją tam zwabić.
-Fri, idź spać bo powiem opiekunkom kto wpuścił jaszczurkę do akwarium rybki.-Ta jaszczurka lubiła tą rybkę!
-Może to też ci powiedział gadajacy pies?-Psy nie gadają...
-I też nie kradną, a przysięgałaś, że widziałaś jak jeden kradnie kanapki z kuchni. Idź spać.-WOOOW. WIDZIAŁAŚ CO DZISIAJ ZROBIŁA OPIEKUNKA!? Ten chłopak co wszyscy mówią że jest taki wow i super bo tańczy śpiewa nie? Znęcał się nad kotkiem, nie? I ona go złapała! Kazała mu biegać dookoła budynku, nie? 10 OKRĄŻEŃ! 10! JAKA ONA JEST SUUUPEEEEER! Powinna być policjantem! Łapać złoczyńców! Albo lepiej! WOJSKOWYM! Najechać inny kraj! TO BYŁOBY SUPEEER!Frisk była istotą cierpliwą. Ten chłopak jednak czasami działał jej na nerwy. Owszem, na twarzy miała przy nim zawsze kamienne wywalenie na wszystko, co mówił, jednak w duchu powtarzała
"Skończ. Proszę. Skończ. Proooszę, skoooończ...."-Mhm, to musiało być... super?
-TO BYŁO SUPER! Muszę się kiedyś wymknąć i zobaczyć gdzie mieszka!-To głupie.
-I co z tego? Jak mnie złapie to co? Powie moim rodzicom!?No tak. On nie miał rodziców. Jak prawie nikt w tym dobytku. Frisk tylko westchnęła i przekręciła oczami.
-A ty właściwie co tu robisz? Też się skradasz szpiegować!?-N-nie! N-Nie! Ja.. idę!
-Idziesz?-Dochowasz tajemnicy?
-NO PEWNIE! Chyba, że ONA mnie przyciśnie! ONA jest ZBYT SUPER aby jej nie wygadać wszystkich tajemnic!Na tą deklaracje Frisk aż wybuchnęła śmiechem. No tak, mogła się tego spodziewać. Mimo wszystko nawet zaakceptowała te warunki - nie ma szans aby ich ulubiona opiekunka-a-bardziej-strażniczka-porządku kiedykolwiek miała na ten temat pogawędkę ze swoim psychofanem.
-Zamierzam wybrać się na tamtą gorę. Tą największą!
-Tą największą! Wiesz kto jest największy!?-Tak wiem.
-ONA NA PEWNO BY TAM WESZŁA BEZ PROBLEMU!Ponownie się zaśmiała. Coż, każdy ma prawo do bycia fanem, czyż nie? Nawet chciała mu powiedzieć resztę planu jak... usłyszeli krzyk. Właściwie to mieszankę krzyku, bojowego zawołania i czegoś co brzmiało jakby ktoś rzucał na oślep bronią rozwalając wszystko dookoła.
-WRACAJ TU NATYCHMIAST! MIELIŚMY NA DZISIAJ ZAJĘCIA, A TY ZNÓW BAWIŁEŚ SIĘ Z DZIECIAKAMI W JAKIEŚ GŁUPIE TORY PRZESZKÓD I ZAGADEK!?No cóż. Zza drzwiami nagle przebiegł najbardziej energiczny z ich opiekunów, który w śmiechu unikał.. konfrontacji z miotłą. Tak, dokładnie za nim biegła wolontariuszka od "chłopaka, kota i okrążeń", która wymachując miotłą krzyczała za biedakiem. A ludzie mówią, że sierociniec bywa tylko smutnym miejscem.
Tachała ze sobą stertę kartek i jakieś dwie książki. Nie umiała czytać, jednak nie uznała tego za jakiś problem! Znała kogoś kto zawsze chętnie jej wszystkie literki skupiał w całość. Pełna nadziei pociągnęła sukienkę opiekunki.
-Ciociu, przeczytasz mi te fragmenty?
Pani nazwana per "ciocią" zaraz posłała jej szeroki uśmiech i założyła okulary. Wzięła małą na bok i usadziwszy ją na kolana zaczęła spoglądać na przyniesione przez dziewczynkę teksty.
-Aż tak cie ciekawi ten temat?-Tak! Chcę wiedzieć wszystko.
-Eh, tylko nie mów doktor, że ci czytałam, dobrze?Opiekunka zaraz pogłaskała Frisk po głowie. Wyglądała jak prawdziwa matka, była ciepła, pulchna, pełna miłości. Zawsze się uśmiechała i pachniało od niej cynamonem. Oh, Frisk nawet kiedyś wyobraziła sobie, że chciałaby mieć właśnie taką matkę. Na razie jednak pozostawała dla niej tylko ciocią.
-"Mt. Ebott jest najwyższym wzgórzem w tym regionie. Pierwsze zapiski o tym miejscu pochodzą z XII wieku, gdzie podobno było miejscem bitwy. Według legendy przed wiekami potężni czarodzieje zapieczętowali tam magiczne stworzenia z którymi toczyli niegdyś boje". Haha, Frisk, kochanie, to przecież tylko bajki i legendy.-Mhm! Dalej!
-Skoro chcesz... "Pod koniec lat 90 miał tam miejsce tajemniczy incydent. W okolicy znaleziono wyjątkowo dzikie egzotyczne zwierze, z którym dość szybko uporali się mieszkańcy z okolicy. Od tego czasu co jakiś czas zgłaszano niepokojące doniesienia o zaginionych w pobliżu góry dzieci".. Frisk, nie sądzę, że powinnaś...-Nie, wystarczy mi to. -Skinęła głową opiekunce -Dziękuję ciociu.
Starczyć nie starczyło, cóż. Wciąż nie dostała odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania.
-Frisk?Już miała zejść z kolan, jak "ciocia" jeszcze na chwilę ją zatrzymała.
-Nie kombinuj nic z tamtym miejscem. Znałam kiedyś chłopca, niewiele starszego od ciebie. Dobre i kochane dziecko... Krótko po tym jak jego rodzice zginęli w wypadku zaginął w okolicach tamtej strasznej góry. Nie chcę aby i tobie stała się krzywda.Stała jak wryta wpatrując się w ogień. Jakiś strażak trzymał ją za rękę. Strasznie piekły te wszystkie poparzenia. Z jakiegoś powodu nie bała się ognia. Był... przyjazny, jakby oznaczał że może zaboleć ale tak naprawdę jej nie skrzywdzi. Cóż, innego zdania był lekarz, który akurat sprawdzał czy jest cała i zdrowa. Wyglądała okey, nie licząc kilku poparzeń. Najmniejszy problem, zaraz dostała bandaż na rękę, która najbardziej piekła.
-To ona!Nie zdążyli dobrze jej założyć opatrunku jak usłyszała krzyk w jej stronę. Miała coś zrobić? Nie, ten ogień nie był jej winą! Nigdy nie skrzywdziłaby nikogo, a miałaby zrobić coś tak strasznego!? Jedna z opiekunek jednak nie odpuściła. Dorwała zaraz dziewczynkę i wyszarpała ją z rąk lekarza.
-Ta mała ciągle rysowała jakieś dziwne rzeczy! Włącznie z ogniem!-Ja.. Bo ja go widziałam...
-Mała piromanka! Wariatka!Dorosła kobieta kilka raz nią szarpnęła, jakby trzymała nie dziecko, a jakąś lalkę na której mogła wyładować złość.
-Przyznaj się gówniarzu, ty to zrobiłaś! Te twoje dziwne głosy w głowie! Od dawna to planowałaś!Frisk nawet nie wiedziała co odpowiedzieć. Po prostu mrużyła oczy cierpliwie to znosząc. Nic złego nie uczyniła, ogień pewnie zajął się od kuchni lub z nieszczelnych piecyków. Jak ktokolwiek właściwie mógłby podpalić dom niewinnych sierotek?
Spokojnie oddychała. Uznała, że ta pani nie była zła. Po prostu była w szoku. Tak, wiele osób mogło być w szoku po tej sytuacji i niczym dziwnym nie było, że ktoś krzyczał. Powinna być cierpliwa i to znieść. Na szczęście lekarz uwolnił uścisk opiekunki i mogła spokojnie stanąć z boku bez szarpania ją na boki.
-Mała wariatka! Od zawsze słyszała głosy! Ja widziałam jej rysunki pełne ognia! I innych głupot! A teraz nas wszystkich podpaliła!Faktycznie, rysowała ogień. Nie raz widziała w snach jak otacza ją ten żywioł. Był jednak inny niż to co teraz widziała, o wiele bardziej... magiczny? I się słuchał, nie jej, kogoś się słuchał. Ten płomienie, które trawiły budynek były dzikie i nieopanowane, tymi z jej snów wyraźnie ktoś kierował.
Znów usłyszała jakieś krzyki w jej stronę. Nie słuchała ich jednak. Zostały zagłuszone przez inne głosy, jakby szepty, że już pora, że ma okazje i może ją wykorzystać. Że powinna uciec i odkryć prawdę o tych wszystkich snach i wizjach.
Wędrówka nie była łatwa. Nigdy dotąd nie wspinała się na tak duża górę. Co innego pagórki z innymi dzieciakami podczas wycieczek, co innego błądzenie po zmroku.
Nie zabrała ze sobą zbyt wiele. Dokładniej mówiąc - nic nie zabrała. Wszystko, co posiadała właśnie płonęło, a jedyne co miała to bandaż, który przed kilkoma chwilami założył jej pan z pogotowia. Nie przeszkadzało jej to jednak, brak bagaży przynajmniej nie spowalniał, a w każdej chwili mógł ktoś zorientować się, że jej nie ma i zacząć szukać. O nie, zdecydowała się dowiedzieć, więc nie ma zamiaru wracać bez prawdy!
Dotrzeć do gór nie było trudno. To zdecydowanie największe z pobliskich wzniesień. Aż zbyt duże jak na teren nadmorski, jakby ktoś nagle magicznie wyczarował im w tej okolicy pasma górskie, które powinny znajdować się kilkaset kilometrów dalej! Szybko po wstąpieniu do lasu i tym samym ograniczeniu sobie dostępu do światła zwątpiła. Może bieganie samej po ciemku było faktycznie głupie? Co to za pomysł aby 7-letnia dziewczynka spacerowała od tak poza miastem, w dodatku po miejscu gdzie zaginęła 6 dzieci!
Nie chciała jednak się poddać. Miała cel. Latami słuchała tajemniczej intuicji. Latami myślała i śniła o tej górze. Jej inne wizje też zdawały się z nią jakoś łączyć. Ten ogień, spływająca woda, kwiaty, tęcza, kolorowe serduszka, śnieg, który nigdy nie topnieje.. Odkąd pamiętała jej życie było jakoś "magicznie" związane z tą górą, jakby ktoś rzucił na nią klątwę czy uczynił z niej... wybrańca? Musiała odkryć teraz prawdę. To było jej przeznaczenie? Duchy zmarłych dzieci płatały jej figle? Psychopaci testowali nowe metody zwabiania bezbronnych dziewczynek? A może naprawdę miała coś z głową jak wszyscy twierdzili? Nie znała pytań, zresztą była za młoda aby aż tak głęboko rozważać. Nie chcąc się poddać chwyciła za jedną z gałązek, urwała patyk i czując się z nim pewniejsza zmierzała dalej w górę.
Dziura. Żadnych psychopatów, morderców czy pedofilii. Żadnych zwłok, dzikich zwierząt czy tajemnych artefaktów. Żadnych kosmitów, zombie czy wampirów. Tylko dziura. Czyżby wszyscy snujący teorie spiskowe się mylili? Ta góra nie miała kompletnie nic ciekawego, jedynie ogromny krater na samym czubku.
Nachyliła się zaraz nad nim spoglądając w przepaść. Wyglądało... głęboko. I śmiertelnie. Tylko wariat by skoczył.
Albo mała dziewczynka, nie znając poczucia niebezpieczeństwa i którą to wołają "magiczne głosy". Nabrała zaraz powietrza, wyprostowała się, zacisnęła paluszki na patyku i... skoczyła.
O jej wędrówce po Podziemiu nie trzeba zbyt wiele mówić - prawie każdy ją kojarzy, najpierw Ruiny, pobyt z Toriel, następnie spacer przez Snowdin z wesołymi szkieletami, pogoń za-i-przez Undyne, ciepłe Hotland pełen zagadek z teletyraniem Alphys, poplątany RDZEŃ, wielki show z MTT, a następner i spotkanie z samym królem. Elementy stałe. Gdy pierwszy raz wpadła do Podziemia poczuła się.. jakby to juz przeżyła. Cała jej podróż była niczym powtarzanie jej życia, elementy pokrywały się z tym, co widziała na Powierzchni, z jej snami i wizjami. Robiła to tak, jakby już wszystko się zdarzyło. Dostała odpowiedzi na wszystkie tajemnice. No, większość.
Pierwsza wędrówka była jednak odrobinę inna. Odkryła głos, który słyszała. Poznała Charę, która odtąd miała ją prowadzić po Podziemiu. Omawiała jej wszystko, opisywała co widzi, czego dotyka, jak inni zdają się reagować. Opisywała jej cały ten dziwny świat. Prawie.
Już na początku swojej drogi otrzymała coś.. dziwnego. Przed samym spadnięciem poczuła, że coś ją wstrzymuje. Jakby mogła zdecydować czy chce rozpocząć. Była też druga opcja jednak zdawała się być zablokowana. Wtedy też odkryła, że jest już całkiem bez niczego. I nawet nie był to jej patyk czy bandaż, w rękach miała mieniący się jasnym złotym światłem kryształ. Z początku nie wiedziała czym on jest, pomagająca jej Chara też nie wspomniała o nim ni słowa. Odkryła prawdziwe znacznie dopiero przy pierwszej śmierci. Nie umarła tak po prostu, odrodziła się czując jak świeci posiadany przez nią krysztalik. W kółko i kółko gdy jej nogi się podwinęły, a przeciwnicy stawali sie zbyt silny ona wracała dzięki temu maleństwu. Nauczyła się też, że wraca do miejsca w którym ostatnio go używała. To jednak było wszystko na tamtą chwilę. Skończyła swoją pierwszą podróż i wyszła na Powierzchnie. Niezadowolona, niepocieszona. Odkryła tajemnice jednak nie chciała po prostu wracać. Dowiedziała się wszystkiego i nie zamierzała po prostu stwierdzić, że skoro już wie co i jak to może spokojnie pobiec do sierocińca i zapomnieć. Nie, ona czuła się związana z Podziemiem i tym, co w nim zastała. To było jej życie odkąd pamiętała, już przed upadkiem je widziała, jak mogłaby je porzucić? W dodatku nawet po przekroczeniu bariery dziwny kryształ nie zniknął. Spróbowała go użyć ponownie.
I wówczas odkryła drugą z jego mocy. Nie cofnęła siebie samej do ostatniego punktu. Zresetowała wszystko. Ponownie obudziła się na dywanie ze złotych kwiatów.
Kilkanaście linii czasowych musiało minąć nim nauczyła się jak dobrze używać nowej "zabawki". Spędziła w nich może trzy, cztery lata. Choć zdawała się zachowywać świadomość jak leciał czas, to wciąż była tym samym, małym dzieckiem. Dojrzawszy tak duchowo odkryła też, że coś się może zmienić. W dodatku z pomocą przyszedł jej Flowey. To był inny reset, nie całkowity. Jej droga trochę się zmieniła, wydłużyła o Alphys i jej gorzką tajemnice. Opłaciło się jednak. Odkryła kolejne sekrety, stoczyła kolejną z ciężkich walk i ostatecznie razem po drugiej stronie góry nie stanęła sama, lecz z innymi, wszystkimi przyjaciółmi, których poznała podczas wędrówki. Podziemie opustoszało, Powierzchnia zyskała nowych mieszkańców.
Świat jednak nie był piękny. A bynajmniej nie Powierzchnia. Tylko głupi lub naiwny mógłby twierdzić, że ludzie tak chętnie podzielą się ziemią z tymi, których więzili, którzy w dawnych czasach okazali się od nich słabszymi. Frisk niekoniecznie chciała patrzeć na cierpienie swoich przyjaciół, zwłaszcza jeśli sama częściowo do niego się przyczyniła. Rozwiązanie było proste - zresetować wszystko.
Kolejna linia czasowa. Kolejna wędrówka. Kolejne szczęśliwe zakończenie. Tym razem wydawało się że wszystko będzie dobrze i uniknie problemów. Los jednak ponowni splatał figle. Owszem, jej przyjaciele byli wolni. Ona miała dom, kochającą rodzinę. Wszyscy się pogodzili. Ale za każdym razem, gdy spoglądała w lustro widziała nie siebie, nie, to była Chara. Którą zostawiła właśnie tam, w Podziemiu. Nie mogła nawet patrzeć na przybraną matkę i ojca. Jak mogła spokojnie żyć z Toriel czy Asgorem wiedząc, że pozostawiła ich syna w pustych jaskiniach? Zdecydowała się na kolejny reset.
I kolejny, znów coś nie zagrało.
W pewnym momencie przestała liczyć ile czasu spędziła ciągle w kółko wędrując i resetując linie czasowe. Powoli stawało się to jej problemem. Na palcach jednej ręki mogła policzyć istoty, które tak jak i ona zachowywały świadomość tego wiecznego kręcenia się w koło. Flowey zdawał się wiedzieć co czyniła, jednak nie reagował. Chara unikała bliższego kontaktu, jakby coś ukrywała i robiła tylko tyle, ile musi. Był jeszcze Sans ale jego choć lubiła, wolała nie mówić o swoich wątpliwościach. Traktował to jakby go kiedyś czymś skrzywdziła, co dziwniejsze.
Kolejny raz znudzona swym życiem wzięła do rąk kryształ. To był zamknięty krąg - mogła tworzyć nieskończoną ilość linii czasowej a zawsze kończyła tak samo, był "happy end", prawdziwa ironia. Dla kogo szczęśliwy? Dla niej, po tym jak widziała, że de facto najbliżsi jej, którzy towarzyszyli w całej jej wędrówce Asriel/Flowey i Chara zostali na wieki zamknięci w Podziemiu? A ona znów próbowała zresetować i coś zmienić. Z każdą kolejną linią stawała się starsza... mentalnie. Naprawdę była dzieckiem, większość czasu zachowywała się jak typowa 7-latka, ciągle roześmiana, bawiąca się, z dziecięcą wyobraźnią, łakoma na słodycze, niewinna i pełna energii. Czasem jednak ją napadały myśli dorosłego, zmęczonego tym wszystkim człowieka, na chwilę, rzadko kiedy, jednak się zdarzało.
Tak jak w tym momencie. Kolejny raz zresetowała linię czasową, budząc się na łożu kwiatów. Powinna usłyszeć Charę, wstać, spotkać Floweya...
...jednak nie napotkała tego samego głosu. Nie, ten był inny. Groźny. Niemiły. Postanowiła go zignorować, skoro sama się zmieniała to czemu by Chara nie miała? Wstała z łoża kwiatków i rozpoczęła wędrówkę wedle schematów. Ba, jej towarzyszka zdawała się też wrócić do normalności, pomagała jej opisując każdy element tak jak za każdym razem.
A potem Toriel ją zostawiła i znów się coś zmieniło. Wkroczyła do pokoju pełnego liści. Tajemniczy głos powrócił.
Źàb҉ij͘a̵j̨.̕
Miała wrażenie, że to Chara tak do niej mówi, że stroi tak sobie jakieś żarty z niej. Rzuciła jakiś komentarz o tym, jak bardzo nie jest to śmieszne i ruszyła krok przed siebie... akurat wywołując kolejnego potwora. Oh, przywykła już, stworki z Ruin zawsze były tak nieporadnie malutkie i przyjemne. Już chciała się uśmiechnąć i okazać mu łaskę jak nagle poczuła, że traci.. panowanie? Nie wiedziała co się dzieje, to było niczym ukłucie w sercu i chwilowe utracenie świadomości.
Ocknęła się na kolanach. Cała pokryta pyłem. W rękach trzymała swój patyk, a wokół panowała dobijająca cisza. Spróbowała się otrzepać jednak brudny niczym kurz popiół nie chciał schodzić. Wstała z podłogi, chciała iść dalej... Wszędzie czekała ją jednak pustka. Nie było nikogo, wszyscy mieszkańcy Ruin gdzieś zniknęli. Nawet tam, gdzie zawsze ich znajdowała jedyne, co spotykała to więcej szarego pyłu. Ledwo dotarła do domu Toriel, chciała jej rzucić się w ramiona, płakać. Wszystko znów zaczęło wyglądać normalnie, gdy tylko ujrzała kozią mamę. Do czasu.
Nie słyszała więcej Chary. Wszystko zaczął opisywać jej złowrogi głos. Jego komentarze znacznie różniły się od tych, które pamiętała, często zmieniały znaczenie lub... po prostu brzmiały groźnie. Zdawał się wmawiać samej Frisk, że... przejął nad nią kontrole? Próbowała z nim rozmawiać jednak nie odpowiadał, tak jak i zawsze czyniła Chara. Nic więcej uczynić nie była w stanie, po prostu ruszyła dalej, ku konfrontacji z przybraną matką, ku spotkaniu z Toriel.
I wtedy wszystko stało się jasne. Trzeba nadmienić, że Frisk widziała cudzą ilość PD czy LOVE. Znała siłę innych, dane jej było obserwować jak bardzo mordercze oni mają zamiary... Swoją własną też mogła zaobserwować jednak przez te wszystkie line czasowej wszystko było u niej zatrzymane na jednych wartościach.. po co miałaby to czynić? Jedynie w walce kolejny raz spoglądała na zerowy licznik zabójstw i dalej robiła swoje najbardziej pokojową z dróg. Nie znosiła walki, widziała w każdym dobro i prawo do życia.
...teraz jednak prócz samej Toriel ujrzała coś jeszcze. Zabiła kogoś. Nie jedną, nie dwie istoty, z takim poziomem musiała wybić całe Ruiny! Spojrzała na własne ręce, dlaczego trzymała zabawkowy nóż? Zawsze go brała, fakt, jednak w ramach pamiątki, nie do walki! Po co jej to było!? Podniosła wzrok na przybraną matkę. Wyglądała... inaczej. Jakby widziała już ją martwą.
Z̨a̵b͞ìj j͡ą.
To już przestało być śmieszne. Chciała płakać, uciec, rzucić się Toriel w ramiona przepraszając, wyciągnąć kryształ i zrestartować wszystko... straciła jednak kontrole. Mogła obserwować ale nie była w stanie ruszyć nawet palcem. Jakaś inna siła podniosła za nią rękę i zaatakowała. Pozbawiła ją życia. Nie, nie ona sama, Toriel zabiła jakaś dziwna siła, ten okropny głos, wysługujący się rękoma Frisk. Nie wiedziała co się działo. Padła zaraz na kolana spoglądając na umierającą przybraną matkę, a następnie już tylko unoszącą się białą duszę, która szybko rozpadła się na kawałki. Jasny pył zaraz opadł na jej włosy, ręce i ubranie. Więc tym był - pozostałością po potworach.
Ųdáło ҉się ̧n̵a̷m̴. ͢T̷e̕ra͡z ҉jes͠zcze̷ ͜pozby̶ć͜ ̕si͝ę res͏z͏t͝y͝.͡
Nie! Żadnego zabijania! Żadnego więcej zabijania! Chciała płakać tak bardzo. Wstała z kolan pełna złości co kazano jej uczynić. Chciała krzyczeć. Sięgnęła po kryształ. Chciała dopaść ten straszliwy głos i sprawić aby nigdy więcej nikogo nie skrzywdził.
Chciała zrestartować. Coś jednak jej przerwało. Znów utraciła władzę nad własnym ciałem. Kryształ zawędrował ponownie pod jej ubranie.
Ni͟e sąd̕z̢isz̧ ̕c͘h̕yba̶, że sk̶oń͜c͏zy̸m̕y͟ ̵n͢a t̵ym ̢et̨ap̶i҉e͘ z̶a͘b͝awę?͡
Musiała iśc dalej. Trafić na Floweya. Słuchać jego obrzydliwych słów. Nie, nie zabiła Toriel, nie ona. Nic nie chce robić, jak tylko dadzą jej możliwość to wszystko zrestartuje i będzie znów dobrze! Tylko musi mieć szanse. Szła dalej, do Snowdin. Nadal coś trzymało jej ciało jak marionetkę. Spotkała Sansa.. czemu krzywiła się na jego słowa? Był tak samo "zabawny" jak zawsze.
Snowdin, Waterfal, Hotland. Wszędzie to samo. Nie miała możliwości nic robić, mogła jedynie patrzeć jak tajemnicza siła jej rękami zabija wszystkich bliskich, każdego potwora jakiego spotka na drodze. Iskierka nadziei pojawiła się przy Undyne. Była silna, zbyt silna jak na zdolności dziewczynki. Obrywała srogo, raniona i kaleczona włóczniami. Oh, co za chora istota wykorzystywała jej determinację, aby dalej dzielnie stać po tylu ranach i nie patrząc na ułamki życia dalej prowokowała Undyne. Frisk jednak uznała, że to może być szansa.
Obudziła się w bezpiecznym miejscu. Trzymała w rękach kryształ. Nie ona jednak zaraz go schowała. Nawet śmierć nie wyssała z niej demona, który urządzał sobie zabawę w mordowanie Podziemia. Dopiero wtedy zrozumiała, że straciła nie tylko ciało, również kryształ był pod kontrolą, o jej determinacji nie wspominając.
Stanęła przed Mettatonem. Nie, Undyne nie dała rady, to on by miał? Zmienił formę, nie widziała nigdy wcześniej go takiego. Może się uda, może wreszcie pokona to "coś". W końcu został zaprogramowany, by powstrzymywać ludzi...
...ale ona nie była już człowiekiem, a jej oponent padł z jednym ciosem.
Dotarła do Nowego Domu. Pył niosła na ubraniu niczym trofeum. Toriel, Papyrus, Undyne, Mettaton, wszyscy byli martwi. Czekał ją tylko jeszcze jeden przeciwnik. Co będzie następne, gdy wyjdzie już z Podziemia? Nawet już nie próbowała pytać siły, która ją przejęła, nie odpowiadała jej na prośby i płacze, czemu miałaby opisać co planuje?
Postawiła kolejne kroki w Holu Osądu. Oh, Sans, zapomniała prawie o nim.
Proszę skończ... Zostaw mnie... Daj mi zresetować.. proszę...
Leżała na posadzce. Jej krew spływała na złote płytki niczym woda w Waterall. Ledwo oddychała. Lewą ręką próbowała się podnieść. Prawą trzymała za zdobiony nóż. Nie, to był sztylet z jakiegoś powodu nazywany nożem. Pamiętała go, taki sam otrzymała za każdym razem, gdy szła walczyć z Asgorem. Dlaczego teraz miał to być nóż?
Proszę, przestań...
To już 5 raz. Głos jej nie słuchał, podniosła ciało na ile mogła, uniosła wzrok. Po drugiej stronie stał Sans. Zły na nią, pełen woli walki, kpiący z tego, co czyni, karzący ją za wszystko, czego dokonała.
Proszę, ja już nie chcę...
Nie winiła jednak Sansa. Błagała siłę, która ją tutaj trzymała. Czuła każdy atak, każdą ranę, wszystko, co fundował jej ten szkielet. Nie mogła jednak się ruszać czy odezwać. Miała świadomość że to było jej ciało, jednak pozbawiono ją jakiejkolwiek kontroli.
Choć w duchu płakała, jej ciało się zaśmiało i znów spróbowało rzucić na Sansa. Kolejne pudło. Za szkieletem zaraz pojawiły się smocze łby. I jasne światło.
Ģłup҉i̡.͞
6 raz. Undyne była trudnym przeciwnikiem, Asgore walczył silnie. Flowey po odzyskaniu dusz stawał się niezwykle potężny. Sans to jednak było coś zupełnie innego.
Spó̷jrz ͢ty͜ĺko d̕ơ ̀cze͘go͜ n̡aprawdę̶ u҉żỳw̛a ͏si͡ę͘ d͞et͘e͞rmin͘a̶cji!̢
Przestała liczyć ile razy umarła. Utknięcie w ciągłych liniach czasowych przestało być złe w obliczu wiecznego budzenia się przed Sansem i w kółko otrzymywania od niego srogiego sami wiecie czego, na literkę w.
Zapomnijmy o tym, ok? odłóż broń, a moja robota będzie dużo łatwiejsza.*
Usłyszawszy słowa Sansa ocknęła się. Zyskała kontrolę. Nabrała szybko powietrza w usta, spojrzała na ręce, następnie na Sansa. On okazywał jej.. Łaskę? Może wyczuł, że to nie była ona? Może to była szansa. Rzuciła nóż na podłogę i zaraz w płaczu rozchyliła ramiona.
Proszę Sans, proszę, może ty mi pomożesz.
N̨ap͠ŗaw͏d̕ę̕ s҉ą̕d̕zişz, że KT͠O̴K̨ÓLW̵I͠E̷K c͟i̢ j͜e͘szcźe p͞omo̢że̕? ͟H̢á.͡ Ha҉.͠
Umarła. To było do przewidzenia. Podwójnie ją wyśmiano, przez Sansa i dziwną siłę, która nią kierowała. Zresztą po tym nie trwała ta męczarnia jeszcze długo. Jej demon najwyraźniej nauczył się tych wszystkich ataków i cała szopka skończyła się kolejną śmiercią. Choć tego nie chciała stała obok, śmiejąc się jak psychopata słysząc, jak najtrudniejszy przeciwnik w jej życiu znika z tego świata. Nawet się nie obejrzała, poszła dalej. Asgore? Flowey? TO nie były walki, to były egzekucje.
Witaj.
Jestem Chara.*
Gdzie ona była? Wokół wszędzie znajdowała się ciemność, a przed nią.. jej towarzyszka. Nie, to nie była ona. Poznała Charę wystarczająco w tych wszystkich liniach czasowych aby śmiało stwierdzić, że to z czym mała do czynienia było jakimś demonem. Tym samym, który opętał ją do tej pory, a teraz dał jej możliwość... wyboru. Czy on proponował jej zniszczyć ten świat?
Nie zniszczyła go. Przynajmniej nie chciała, zrobiła to za nią Chara, czy tam czymkolwiek ona była. Ale wróciła. Pełna determinacji. Niestety musiała zapłacić swoją cenę i oddać duszę. Tak otwarły się nowe możliwości. Od tej pory jej drogi, każda kolejna linia czasowa mogła przebiegać na trzy różne sposoby. Zło, czy tam HATE, jakkolwiek się nazywało mógł przejmować nad nią kontrolę, w kółko wybijając całe Podziemie, mogło też ułamkowo nad nią dominować mordując co niektóre potwory podczas drogi... Choć zdecydowanie częściej Frisk posiadała pełną kontrole, krocząc pacyfistyczną drogą, pomagając wszystkim, zabierając swych przyjaciół i wszystkie potwory na Powierzchnie. Odkryła też, że uzyskała połowę sukcesu, teraz nawet po wyjściu z Podziemia Chara z nią zostawała. Oddała swoją duszę w zamian za dalsze istnienie tego świata, więc naturalnie mimo iż ostatecznie ją odzyskała to wciąż jej część znajdowała się w rękach Chary.
♥ ♥ ♥
Połowa sukcesu - jakkolwiek dziwnie, jednak uwolniła Charę z Podziemia, łącząc ich duszę przypadkiem. Wciąż jednak zostawał drugi problem, Asriel. Jakkolwiek "zakorzeniony" by nie był w tym głupim kwiatku, nie zamierzała go zostawiać. Kolejne resety, które odtąd stawały się wyliczanką "raz, dwa, trzy, geno, pacyfis czy neutral będziesz ty", nie przynosiły skutku. Może więc powinna... naruszyć linie czasową?
Pierwsze podejście całkowicie się zepsuło. Wydarzyło się sporo złego, już nie było odwrotu, można było uczynić tylko jedno. Wyciągnęła swój skarb, świecący wciąż tym samym, jasnym światłem kryształ. Znała konsekwencje, prawdziwy reset wiązał się z zaprzepaszczeniem wszystkiego, co osiągnęła w tej dziwnej, zmienionej linii czasowej. Nie była pewna czy znów uda się ożywić Asriela czy Charę, jak zachowa się tym razem Gaster, o ile wróci, co stanie się z tymi wszystkimi istotami jakie zagościły w Podziemiu... Wiedziała, że cofa siebie do samego początku, że wymazuje pamięci wszystkich, a duszyczki dzieci ponownie wkłada do trumien. Odwrotu jednak nie miała. Wykonała co musiała.
Zapomniała o tamtej dziwnej linii czasowej. Z tysięcy ścieżek jakie zagościły w jej umyśle ta jedna, oryginalna została w pełni wymazana, jakby nie tylko cofnęła czas po prostu ale i zmieniła całkowicie świat w którym żyją. Cóż, nie pamiętała niczego, uczyniła po raz kolejny to samo, pacyfistycznie przemierzyła Podziemie, dotarła do Asgora, gotowa do walki z Floweyem.
...jednak nie wydarzyło się to co zawsze. Po prostu zakończyła walczyć z królem, okazała mu łaskę i... została puszczona wolno. Mogła dalej wędrować po Podziemiu i żyć. Czasoprzestrzeń linii czasowej zmieniła się, a ta mała dziewczynka mogła doświadczyć całkowicie nowej przygody!
♥ ♥ ♥