HP : 100 Poziom duszy : 7 Doświadczenie : 77 LOVE : 6 Liczba postów : 519 Join date : 01/01/2016 Skąd : Powierzchnia
Temat: Kartoteka Wingdingsa Gastera Nie Kwi 23, 2017 6:26 pm
Beware of the man
who speaks in hands.
Personalia
Godność: Wingdings Gaster, podczas wojny chowający się pod imieniem Kosiarza. Rasa: Aaaww, chociaż jego dusza już dawno jest na wyginięciu jest nikim innym jak cudnym Potworem! Wiek: Ponad 800 lat, ale trzyma się cudnie niczym 20-latek! Dusza: Biedna, niemal bliska bezdusznemu duszyczka. Jeszcze chwila i nie zostanie po niej nic!
Wyglad
Wysoki mierzący 180cm wzrostu szkielet. Czego się spodziewaliście? Mięsa? Krwi? Pewnie jedno i drugie na nim będzie jak kogoś zarżnie. Póki co to jednak same kochane kości. Białe niczym śnieg na Grenlandii. Coby tu pierwsze... O, zacznijmy od samej góry, czyli czaszka! Nie ma tu jakiś wielkich wariacji. Jedna piękna blizna z lewego oczodołu biegnąca w dół, druga z prawego uciekająca w górę. Mina osoby, która ma już dość życia tak bardzo, że zaczyna się zastanawiać czy samobójstwo to dobra myśl, ale zaraz potem wkurwia się na cały świat i chce go zniszczyć. Co do oczodołów, wygląda na to, że jest ślepy na prawy oczodół. Białe światełko nie pojawia się w nim praktycznie nigdy. Ale, dla ciekawskich, to wcale nie tak, że jest na nie ślepy. Widzi całkiem dobrze, nawet jeśli nie ma żadnych oznak wzroku. I tak, jest tam światełko, palące się w wyjątkowo krytycznych sytuacjach rażącym żółtym blaskiem. W lewym oczodole natomiast, kiedy wyjątkowo się wkurwi, płonie fioletowe. Czasami nawet i bez większego powodu może je zapalić, nawet jako groźbę czy po prostu żeby się popisać. Niżej? Biały sweter, który pamięta dobrze pierwsze dni w Podziemiu. Och tak, to jego ulubiony. Na to czarna bluza z kapturem obszytym futerkiem. Wyjątkowo puchate, wiecie? Można się przytulić! Jeśli przeżyjecie, ha ha. Na ramionach przyszyte są czerwone plakietki z głowami Blasterów. Niżej widzimy jak uroczy za długi sweter chowa się w czarnych jeansowych spodniach trzymających się na pasku ze srebrną klamrą. Dalej zwisają białe szelki, które w sumie są tutaj tylko jako ozdoba. I na sam koniec powitajcie trapery z futerkiem! I niezawiązane sznurówki.
Charakter
To nie jest istota, którą każdy chciałby bardzo poznać. Znaczy, na pewno są tacy masochiści, którzy pragną stanąć obok niego, ale w rzeczywistości, żadne z was nie chciałoby spotkać go twarzą w twarz gdy ma zły humor. Zaprawdę powiadam wam, to byłaby najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek postanowiliście zrobić. Z pozoru Dings jest całkiem miłym, wyluzowanym, mającym w kości ogonowej cały świat. Swoim zachowaniem przypomina wręcz leniwego synalka Sansa. Mógłby leżeć całymi dniami na kanapie, z butelką ukochanego trunku w łapie, oglądać telewizję i od czasu do czasu ruszyć się do kibelka, bo król też musi gdzieś chodzić piechotą. Możesz ględzić mu nad uchem, a on będzie przytakiwał, nie doczekasz się reakcji, albo NAAWEETT zacznie się ciekawa konwersacja. Kto wie? Tak jak było to wspomniane, z pozoru jest całkiem spoko gościem. Takim tam, ex naukowcem korzystającym z "wiecznego urlopu". W rzeczywistości? Nienawidzi świata za to, że nie może robić tego co chce. Nienawidzi potworów, bo w większości żaden nie rozumie jego idei stworzenia lepszego świata, bo żaden nie chce współpracować w jego sposobie szukania wyjścia na Powierzchnię. Jego popękana dusza wypełniona jest złością i czystym negatywem. Nie ma w niej żadnej dobrej emocji, żadnej intencji, która mogłaby zmienić jego rzeczywiste nastawienie. Dings to szkielet, który najchętniej przejąłby władzę i ustalił całe prawo tak, by pasowało jak najbardziej jemu i jego ideom. Los innych jest mu kompletnie obojętny, do tego stopnia, że w czasie wojny dopuścił się niewybaczalnej zbrodni, ale o tym za chwilę. G jest kompletnie pozbawiony współczucia. To uczucie obce mu od urodzenia, to nie tak, że stracił możliwość odczuwania czegoś podobnego. Nigdy nie był w stanie tego odczuć. Tak samo jak nigdy nie przywiązał się do żadnej istoty, której nie dało się określić mianem zwierzęcia. Trzeba mu przyznać, że często zachowuje się jak psychol, który krzywdzi innych dla przyjemności, ale on po prostu nigdy nie był w stanie rozpoznać tego co takie osoby czują w momencie, kiedy innych krzywdzi. Dla niego to jak słabość, a ze słabości zwykle się śmieje i kpi, czyż nie? To samo pojawia się w jego, z pozoru, psychopatycznym zachowaniu. Oczywiście, nie da się wykluczyć, że niekiedy robi to z czystej nudy, dla niczego innego jak zabawy. Mimo wszystko widok potworów proszących o litość to coś co go nakręca. Można nawet powiedzieć, że podnieca. Wyraz ich twarzy, ton głosu. Wręcz prosi się o więcej! Czy kiedykolwiek zachowywał się "ludzko"? Trudno stwierdzić. Jeśli wydawało ci się, że tak było, najprawdopodobniej udawał. Trudno poznać czyż nie? Przez te setki lat swojego życia widział tyle różnych emocji na twarzach potworów i ludzi, czy to z bliska czy daleka, że nauczył się je udawać, wręcz perfekcyjnie. Ale to udawanie sprawia niekiedy, że brzydzi się samego siebie. O tak. Dings jak najbardziej nienawidzi też i siebie i swoich słabości, bo są barierą nie do przeskoczenia. Barierą, która znika tylko w jednym momencie.
Każdy kto przejdzie do sekcji Historii, pozna pewien niezwykły fakt z czasów wojny. O tak. W jej trakcie udoskonalał niesamowity mord, kiedy każdy był pewien, że się ukrywa lub przesiaduje gdziekolwiek z dala od frontu, w końcu znany był ze swojej małej wytrzymałości fizycznej, a ludzie nie potrafili walczyć magią. Zmuszeni używać broni białej szybko by się go pozbyli. Ale, wcale tak nie było. Nie chował się w kryjówkach. Chował się pod czarnym płaszczem, który każdy znał z opowieści o Mrocznym Kosiarzu, wcieleniu Śmierci z ludzkich legend i opowiastek. To co się z nim wtedy działo było niczym innym jak czystym szaleństwem, spowodowanym tak cudną zabawą. Zaczęło się niewinnie, od zabiciu kilku ludzi w obronie, ale to, że ich ciała nie rozpadały się od razu, krew brudziła każdy fragment ziemi i ubrań, a twarze przepełnione agonią pozostawały na miejscu póki nie przeżarły ich robaki sprawiło, że nie mógł się uwolnić. To było jak narkotyk. Spróbujesz raz i już od tego nie uciekniesz. Istny afrodyzjak, który napędzał do działania. Wtedy? O tak. Wtedy był kompletnie pozbawionym uczuć stworem, który chował się za kapturem legendy, by siać postrach. Bez hamulców niszczył każde życie. Szaleniec, po prostu szaleniec. Nie da się znaleźć lepszego określenia, które nie byłoby zbytnim powtarzaniem tego samego.
Historia
Każdy świat. Każda linia czasu, musi kiedyś mieć ten moment, kiedy nawet po idealnym wyczyszczeniu pozostaje brud i robactwo, które znajdzie swoje skromne gniazdko i uwije je w piękny kokon, w którym będą się rozmnażać i żywić. Tak długo, aż to małe ziarno wykiełkuje do rozmiarów poważnego problemu, który okaże się być przyczyną upadku w przyszłości. Czy tak nie było poprzednim razem? Czy tak nie skończyło się z poprzednią linią? Pełzający brud oblepił tyle niewinnych istot, że wymagany był start od nowa? Mimo tych starań, nic się nie zmieniło. Wszelkie zło tego świata tak jak i poprzednim razem, tak i teraz upatrzyło sobie tego skromnego przedstawiciela rasy szkieletów. Wingdings Gaster. Syn Harlow i Semi’ego Gaster. Ta dwójka jakże kochanego małżeństwa nie doczekała się cudownego i grzecznego syna, chociaż niezwykle utalentowany był na pewno. W przeciwieństwie do innych dzieciaków, jego nigdy nie interesowały proste szkolne elementarze pełne obrazków wesołych zwierzątek. Kiedy wszyscy się bawili, on siedział z nosem w książkach, które nie powinny interesować dzieci w jego wieku. Rozszerzone tematy z zakresy biologii, fizyki w każdym stopniu tego pojęcia. Matematyka nie była w stanie ukryć swoich tajemnic przed jego pojętnym rozumem. Szybko opanował sztuki, które niektórym mogłyby się tylko śnić. To wszystko miało jednak swoje złe strony. Co z tego, że miał tak rozległą wiedzę, skoro nie używał jej tak jak powinien? Co jednak znaczyło „tak jak powinien”? Oczywiście czynienie dobra. Co więc mógł robić on? Biedne, małe dziecko, które zdawało się być tak bezbronne. Dręczenie zwierząt. Zabijanie ich. Odcinanie kończyny po kończynie. Robienie sekcji na żywych i w pełni sprawnych stworach, nawet jeśli były to samiczki w ciążach. To go nie zrażało. Wręcz przeciwnie. Te wszystkie drobne rzeczy sprawiały, że chciał więcej i więcej. Poszerzał swoją wiedzę, a to co robił stawało się jedynie bardziej okrutne i bolesne dla innych. Najpierw bezbronne zwierzęta, później, kiedy podrósł nie widział nawet problemu w powtarzaniu tych czynności na potworach. Ba! Nawet i ludziach! W końcu był szczęśliwcem, który mógł żyć na powierzchni. Harlow nie była w stanie znieść jego czynów. Jak to kochająca matka nie mogła być zła, ale nie mogła też znieść okrucieństw jakich dopuszczał się jej młody, mający zaledwie 16 lat syn. Nigdy nie była silną psychicznie osóbką, nic więc dziwnego, że pewnego dnia jej dusza nie wytrzymała ‘’pękając’’ na widok cierpienia bezbronnych. Samobójstwo? Obrona jej biednego organizmu na te cierpienia? Gaster chętnie wytłumaczy to tym, którym trzeba. Semi natomiast, pogrążony w rozpaczy omal nie zabił syna. To była cudna walka. Doświadczenie życiowe ojca kontra wiedza i bezduszność syna. Zacięty bój na kości, który niemal skończył się odejściem z tego świata tej dwójki. Obijali siebie nawzajem, rzucając wapienne włócznie, drapiąc ostrymi szponami broni, uderzając białymi maczugami twardymi niczym skały. To był dzień, w którym Dings zyskał nie tylko blizny na czaszce, które po dziś dzień zdobią jego podłą twarz. To był dzień, w którym po raz pierwszy całkiem niewinny potwór stracił swoje życie z jego ręki. Nie przez niewinną zabawę. Czystą premedytację. Tak. Zabił go. Zabił własnego ojca. Myślicie, że płakał? Że wił się na ziemi błagając o wybaczenie? Patrzył obojętnie na ten czyn. Puste oczodoły bez emocji śledziły ruch każdego paproszka, który pozostał z kochającego ojca, którego ostatnie słowa pewnie nie zdziwiłyby nikogo. Minęła ledwo chwila, kiedy cały dom obiegł szaleńczy śmiech radości. Euforia, którą trudno opisać. Poznał smak morderstwa. Słodki, lepki smak, który przykleił się do jego podniebienia i daje znać za każdym razem kiedy tylko będzie ku temu okazja. To delicja, którą rozkoszować się będzie po wsze czasy i nigdy nie straci swojego boskiego aromatu. Został sam, racja. Prócz matki i ojca nie miał nikogo, ale on się tym nie przejmował. Nie obchodzili go opiekunowie. Potrafił dbać o siebie samego i tym oto sposobem, bez większych życiowych wydarzeń dotrwał 18 urodzin. To nie było kompletnie nic szczególnego. Ale tego dnia, poznał… Czy raczej spotkał pewną szkieletkę. Dziewczynę, która może i mogłaby zamieszać mu w głowie i to w prawdziwym znaczeniu tego słowa, ale niestety. To był Gaster, kompletnie inny typ faceta. Nie mający w sobie za grosz romantyzmu, ale za to pełen emocji, które chciały się z niego wydostać każdą drogą gdy miały okazję. Dorastający mężczyzna ma swoje potrzeby prawda? A tak się złożyło, że ta naiwna panna imieniem Hazel Grace, była niezwykle żądna przygód. Tym oto sposobem, przeżyli swój pierwszy raz, który na nieszczęście panienki skończył się niechcianym dzieckiem. Oczywiście, oboje byli na to stanowczo za młodzi! On ledwo 18, ona natomiast niecałe 16 wiosen! Raczej każdemu na myśl przyszła ta sama myśl. Gaster pewnie zmyłby się najszybciej jak się da albo zabił ją i tego dzieciaka czy przynajmniej jedno. Ale to cholerstwo nie potrafiło trzymać języka za zębami. Szybko rozgadało swoim rodzicom, że „Oj jo joj, zrobiłam sobie dzieciaka, którego nie chciałam, ha ha.”. I tym oto sposobem, musiał przeżyć z tym ścierwem przez 9 miechów i potem 2 lata. Czemu 2 lata? Bo po 2 latach nie wytrzymał tego marnowania czasu (co i tak było niezwykłym wyczynem jak na niego!) i zatłukł dzieciaka, tłumacząc, że był to tylko wypadek. Że nie wiedział co się stało, kiedy nagle coś ich zaatakowało. Bronił się jak mógł, ale cóż. Potwór z łatwością ukatrupił dziecko, które w rzeczywistości zginęło z rąk kogoś, kogo zawsze trudno było nazwać ojcem. Kogoś kto nigdy nie zasłużył na miano ojca i nawet z biegiem tej historii nigdy nie wykazał jakiejkolwiek chęci bycia opiekunem jak z okładki magazynu wzorów wychowania. Można powiedzieć, że zatrzymał się na etapie swawolnego chuligana, który od typowych dresów różnił się swoją inteligencją, która w krótce doprowadziła do tego, że ten oto osobnik znalazł się na niezwykle wysokiej półce hierarchii Podziemia. Został Królewskim Naukowcem. Jego Prawdziwe Laboratorium szybko zmieniło się w istną salę tortur, o której oczywiście nikt nigdy nie wiedział. Nawet sama Hazel, która teoretycznie była już jego żoną. Och, tak to się kończy kiedy zmuszą biednego faceta do czegoś. Ale cóż, za żonę nigdy jej nie uważał, a wolał mieć święty spokój niż Straż na głowie z powodu jakiś kłamstw. W końcu, skoro nie za jej wymyślanie, mogliby wtedy dorwać go za coś innego! A trzeba przyznać, że w życiu wiele spieprzył. Oczywiście chodzi tu o liczne morderstwa i wykroczenia. Bo tak, to wszystko zawsze szło mu idealnie. Nie licząc… Wpadek łóżkowych? No bądźmy szczerzy. To lubi ryzyko! Nawet jeśli ryzyko oznacza zrobienie sobie bachora. Czy tam dwóch. Och nie, trochę się zagalopowaliśmy. Minęły nas jakże chwalebne czasy wojny! Ale tutaj, trzeba wspomnieć w sumie jedną tylko rzecz. Nie należał do grupy potworów, które uciekały w popłochu ze swoimi rodzinami, chowając się gdzie popadnie albo zmieniając w pył przez ciężkie oręża i bronie, które niektórym by się tylko śniły. W ciemnym płaszczu niczym kostucha z ludzkich opowiadań pozbawiał życia tych, którzy weszli mu w drogę. Idealnie zamaskowany, schowany pod czarnym kapturem. Szczerze mówiąc, mało kto wiedział w tamtych czasach kim był Żniwiarz. Istota, która zostawiała za sobą krwawy ślad i ścieżki zwłok. Odór śmierci unosił się tam, gdzie błysnęły jego kości. Gdzie biegły psy Hadesu. Tak. To był złoty czas dla niego. Złoty czas dla jego chorej psychiki, która karmiła się wtedy każdym wykroczeniem. Te uczynki nie były już nawet traktowane jako walka na rzecz Potworów. Bo z rąk Żniwiarza ginęły i one same. Przez obie strony, uznany został za zbrodniarza wojennego, który miał zostać pojmany i w dowolnym czasie, przed czy po wojnie, stracony. Dlaczego więc historia toczyła się dalej, aż do momentu, gdy zyskał tak ważny tytuł naukowca, a nawet dalej? To proste, wyjątkowo proste. Nikt nigdy nie potrafił powiedzieć, kim był mroczny kosiarz szalejący w tamtych czasach. Nikt nie przeżył spotkania, a ci którzy zdołali uciec (a byli to nieliczni) mówili tylko o szczekaniu goniących ich psów, które wracały gdy piskliwy dźwięk przypominający mowę roznosił się po okolicy. W Podziemiu wielu było, którzy potrafili przyzywać swojego chowańca. Ale żaden nie potrafił przyzwać tak potwornych istot z kości, które zachowanie miały piekielnych psów, a wygląd groźnych smoków. I teraz można spokojnie wrócić do czasów ‘’uwięzienia’’. Czyli jakże chwalebnych 200 lat po tym jak potwory zostały uwięzione. W tym przedziale czasu powstał pierwszy zalążek Core, który ciągle rósł aż do rozmiarów dnia dzisiejszego. Snowdin zaczynało przypominać to znane dzisiaj, Ruiny pustoszały, Nowy Dom jako stolica zaczynał się rozrastać chociaż wciąż był o wiele mniejszy niż w dzisiejszych czasach. Gaster nigdy nie pojawiał się w domu zajęty swoją pracą. Hazel nie miała co narzekać. Zarabiał porządną sumę, utrzymywał dom. Mogła pozwalać sobie na wszelakie zachcianki. To chyba jedyne co można było uznać ze dobre sprawowanie jako mąż. Ale, praca w jego przypadku była wszystkim. Nie miał nic do roboty, a zakłócanie spokoju Podziemia nie było dobrą opcją. Nie kiedy ich biedny ród dopiero podnosił się na nogi. Musiał odżyć prawda? Niby jego zadaniem była pomoc w tym, ale kto by się tam przejmował? Zaczął w sumie wykorzystywać ten pretekst na szukanie sposobu, by potworze ciała były bardziej wytrzymałe. By istniała szansa naprawy ich, zanim się rozlecą. Do eksperymentów nad tym popchnęła go też wizyta jakże kochanej, ludzkiej dziewczynki. Chara. Że niby córka Króla i Królowej? Żałosne. Tak bardzo żałosne! Że niby człowiek mógł należeć do tego świata na tych samych zasadach!? To jakieś żarty! Po tym co się stało? Inni może zapomnieli. Ale on żywił nienawiść do tego podgatunku. To był piękny dzień. Kroczył drogą do Sali tronowej zdać jeden z wielu raportów o stanie jego badań, kiedy przebiegała ta dwójka. Asriel i Chara. Bawiący się razem i śmiejąc tak radośnie. Chociaż wyglądał na niewzruszonego, w głębi widział potwora w tym małym, ludzkim dziecku. Szatana, który czekał by wyleźć. By odebrać mu jego pracę. - Paniczu, czy mógłbym porozmawiać z twoją siostrą na osobności? Mam do niej kilka pytań o Powierzchnię. – to był tak uprzejmy ton. Tak bardzo uprzejmy jak nigdy dotąd. Och tak, jako świetny aktor dobrze wiedział jak się odzywać by brzmieć miło i wiarygodnie. Kozi księże spojrzał na swoją siostrzyczkę, która uśmiechnęła się jakby mówiła, że nic jej nie będzie i pognał do swojej komnaty. Chara spojrzała na niego tymi wielkimi, wydawałoby się, że czerwonymi oczami. - No dobrze, a teraz tak naprawdę… Nie chciałem martwić panicza. Pracuję nad pewną rzeczą, ale wydaje mi się, że potrzebna mi do tego pomoc człowieka. Czy zechciałabyś mi pomóc? – uśmiechnął się tak szczerze i spokojnie. Tak zachęcająco. - A w czym miałabym pomóc? – spytała dziewczynka przekręcając głowę. – Czy o coś trudnego? - Nie, nie. Skąd. To bardzo prosta sprawa. Potwory nie są tak silne jak ludzie. Chciałbym im pomóc, żeby każdy był równy. Co ty na to, żebyśmy razem to odkryli? Powiem ci więcej szczegółów później i to z miłą chęcią. Teraz wybacz. Muszę zdać raport Królowi. – po tych słowach ruszył przed siebie. – Masz tyle czasu na przemyślenia ile chcesz. Zgłoś się kiedy będziesz pewna~ - zawołał melodyjnie znikając w kwiecistej Sali tronowej. Nie minęło dużo czasu kiedy dziewczyna zadeklarowała pomoc. Ale to był błąd. To był wielki, wielki błąd. Dopiero wtedy, kiedy znalazła się w laboratorium poznała jego prawdziwe ja. Jego zainteresowania. To co robił naprawdę z tymi wszystkimi biednymi istotami. Zobaczyła do czego była mu potrzebna. Ale nie mogła protestować. Nie mogła się już odwrócić. Zrezygnować. Donieść innym. Bo była w niej ta mała cząstka, która chciała bronić Asriela. Nawet jeśli to była bardzo mała cząstka, ale wielka jak na nią. W końcu, groźba to zawsze jakiś sposób prawda? To oczywiste, że Gaster z łatwością mógłby zabić całą Królewską rodzinę. To była jego karta, która trzymała język za zębami Chary. Tym sposobem powstały pierwsze etapy badań nad Determinacją. I w krótce starania dziewczyny, by ukrócić te męki. Każdy wie, jak zakończyła swój żywot i kogo pociągnęła za sobą.
Oczywiście, pewnie zdziwi was, że ten oto osobnik ma dwóch synów, którzy są nawet i całkiem żywi jak na jego usposobienie co do posiadania potomka. Oczywiste jest, że nie zatrzymał ich przy życiu z byle powodu. Pierwszy urodził się Sans. Kilka lat po nim Papyrus. Oboje uroczy jak na maluchy, ale tylko jeden odziedziczył ojcowską wiedzę w spadku. Tylko jeden był tak pojętny by nie zostać skazanym na zwykły obiekt badań. Sans. Och jak bardzo uratowało mu to tyłek kiedy był jeszcze jedynakiem. Pomagał w laboratorium. Uczył się podstaw nauk ścisłych, z czego jak na radość ojca pokochał fizykę i okazał się w tym bardzo dobry. Szybko jednak samo asystowanie to za mało. Potwory były za słabe. Umierały jedne po drugim. Coraz trudniej było znajdywać sobie okazy robiące za szczury laboratoryjne, które nie przykułyby uwagi innych. A co nie przykuje uwagi? Ależ to oczywiste, że dziecko, które jest jeszcze twoje! I nie. Wcale nie marnował potencjału Sansa. W międzyczasie dorobił się przecież i Papyrusa. Tak, mały szkielecik miał stać się obiektem badań, ale och! Dzielny syn postanowił bronić go swoją kostną klatką. Jego zawziętość, dała Dingsowi wielkie pole do popisu. Szybko znalazł na niego haczyk, w razie gdyby chciał się wycofać nawet i od tych najbrutalniejszych zabiegów, które oszczędzę sobie opisywać. Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć, zapytajcie go sami jak się bawił! Wracając, jaki był haczyk? Jeśli się wycofa, królikiem zostanie Pap. Tak, to trzymało synalka w ryzach do momentu, kiedy nasz główny bohater musiał usunąć się w cień. Chwała dla świata i dla ich żyć, ale co z tego, skoro plaga i tak wróci? Tak więc historia toczyła się dalej. Wedle znanego każdemu scenariusza. Żałoba narodowa. Wizyta Frisk. Neutralne, dobre, złe zakończenie, które on obserwował z daleka. Zostawiając każdego. Ale dlaczego? Co się stało? To część historii, która ma zostać nieznana. Nie można przecież odkryć wszystkich tajemnic! Inaczej nie byłoby zabawy!
Czy to była noc? Czy może dzień? Ciemne chmury niosące gromy i błyskawice przysłaniały błękit pięknych niebios, za którymi ukrywało się ukochane przez każdego słońce. Ukrywało się tak już od parunastu dni. Od kiedy tylko rozpoczęła się wojna. Od kiedy tylko ludzie i potwory chwyciły za broń. To był niewielki schron, cały dla niego. Pełen najprostszych sprzętów i urządzeń, które miały pomóc w ratowaniu życia czy w ulepszaniu i tworzeniu broni dla walczących. Ale nikt nie przychodził. Nikt nigdy nie zjawił się w pomieszczeniu, które niosło zbawienie dla rannych. Nikt nie przeżywał. Siedział tutaj i czuł się bezużyteczny. Dzień za dniem... Dzień, za kolejnym... Pieprzonym dniem. Wiedział, że jeśli wychyli nos zza grubych murów podziemnej fortecy - zginie, marnie jak pies z oddziałów pierwszej linii frontu. Brakowało mu słonecznych promieni, które poprawiały humor każdemu kto tylko je zobaczył. - Może ci pomóc? - słodki, kuszący kobiecy głos rozniósł się po okolicy. Miał wrażenie, że odbija się od najmniejszej nierówności ściany, ale kiedy się rozejrzał... Nikogo nie widział. Nikogo prócz swojego odbicia w szklanych drzwiach szafy. - Kto tu jest. - odezwał się stanowczo, nerwowo rozglądając, mimo wszystko starał się zlokalizować skąd dochodził dźwięk. Nawet złapał w dłoń zaostrzoną kość, gotową pozbawić życia każdego kto nie był sojusznikiem. - Nie sądzę byś mógł mnie zobaczyć. - chichot, który wręcz bolał. Chichot, który siedział jedynie w jego głowie. - Uprzedzę kolejne pytanie! Myślę, że jestem tobą, a raczej... Chciałabym być. - Co masz na myśli. - warknął i usiadł na podłodze opierając się o kość. Spojrzał na swoje odbicie, ale zamiast tego... Zobaczył czarną postać. Wyglądała jak zrobiona z cienia, który mógł zniknąć w każdym momencie. Trzeba przyznać... Że to go wystraszyło. I to bardzo. - Och. Nie bój się. Chcę ci pomóc. Dam ci siłę... O jakiej nigdy ci się nie śniło... - wręcz czuł na sobie jej czarne, delikatne dłonie. Subtelne muśnięcia, kuszące niczym partnerka w łóżku. - Pozwól mi sobie pomóc... - Czego chcesz w zamian. - Tylko twojego ciała. Możliwości pożyczania go raz na czas... Dawno nie miałam z kim się pobawić... - zabrzmiała trochę jak znudzone dziecko, które żaliło się swojemu misiowi jaki to świat niesprawiedliwy. - I tyle? Żadnych haczyków, nic? Przychodzi duch i mówi, że da mi siłę w zamian za opętanie mnie? - A kto powiedział, że jestem duchem. - roześmiała się w głos. Gdy mrugnął znów zobaczył swoje odbicie. - Powiedz. Wierzysz w Bogów? - Oczywiście, że nie! To tylko wymysły tych, który muszą sobie jakoś wytłumaczyć rzeczy, których nie rozumieją. - prychnął wyjątkowo wkurzony tym pytaniem. - A co jeśli powiedziałabym ci... Że rozmawiasz z jednym z nich.
Umiejetnosci
Żadne warte zmarnowania punktu za PD.
Moce
Blue– chcesz uciec? Wybacz! Ale mam tu coś co cię powstrzyma! Tak się składa, że ten tutaj osobnik dysponuje potężnym czarem, mogącym schwytać każdego i miotać nim jak szatanem. Złapie i poof, witasz ścianę! Ten czar ma cooldown 2 postów od użycia i nie ma go wcale jeśli użyje go na czymś co mógłby bez większego problemu podnieść. Nieważne jaka to ilość. Bones – kości. Kości. Bones. Kości. Uważaj bo oberwiesz kością! Piszczel, udowa, strzałkowa, żebro, czaszka. Co byś chciał? Ostrzegam! Potrafi zrobić z nich ciekawy użytek i to na wiele sposobów nieważne jaka ilość będzie mu potrzebna.
Pupil
Imię: Blaster
Blaster to czworonożne, kościane stworzenie, przypominające trochę smoka, trochę psa. Wbrew pozorom nie jest wielki. Ma trochę ponad metr wysokości i trzy metry długości, gdzie dwa metry to jego ogon. Ale, na całe szczęście, mało kiedy te cyfry mają jakąkolwiek wartość. Bowiem większość swego czasu istnienia jest jedynie kochaną smoczą głową. O tak! W głównej mierze, Blaster to tylko głowa. Cudna lewitująca głowa. Reszta jego ciała jest niczym innym jak przyłączonym do niego szkieletem. Dlatego czasami wygląda bardziej jak smok, czasami bardziej jak pies. Zależy jakie kość dostanie od właściciela. Z tego powodu, żeby go jakkolwiek zranić, trzeba uszkodzić czaszkę, bo cała reszta i tak nie należy do niego. Racja, ma czucie w pozostałej części swojego ciała i złamanie jakiejkolwiek kości może sprawić, że przez chwilę będzie niezdolny do swoich działań. Nie potrafi też sam z siebie odłączyć głowy od reszty. Więc jeśli połamiecie mu kończyny będzie w głównej mierze niezdolny do działania. To dość silna i zwinna bestia. Szczególnie jeśli jest samą głową! Charakter: To wyjątkowo spokojne i ciche stworzenie. Prędzej będzie na ciebie patrzył i obserwował każdy ruch, w duchu oceniając jakie głupie błędy robisz, niż zacznie wypominać swoim wyciem i czymś co przypomina szczekanie. Jako wierny kompan swojego pana, zrobi dla niego wszystko i oczywiście, obroni go jeśli będzie trzeba. Gorsza część jest taka, że wykona każde polecenie Dingsa bez spojrzenia pt. "Dlaczego?". Jest rozkaz? Jest i wykonanie. Trzeba jednak przyznać, że jest trochę leniwy, więc po ciężkim wysiłku lubi sobie pospać. Najdłużej jak się da. Dlatego G zwykle każe mu coś robić w ostateczności, kiedy jest serio potrzebny. Radzę uważać. Jeśli zrobicie coś Dingsowi, jeszcze wpadnie w szał czy coś! Umiejętności i czary: Gaster Blaster - Potrafi strzelać promieniem ze swojej paszczy, który niszczy wszystko co stanie na drodze. Pod warunkiem, że jest o wiele wiele silniejszy od przeciwnika. Tak, może po prostu wywołać ładne poparzenia.
Relacje
Hazel Gaster - żona, której szczerze mówiąc nienawidzi, chociaż czasami zachowuje się wobec niej wyjątkowo dziwnie. Czasami jakby miał ją kompletnie w dupie, czasami jakby miał wydrapać duszę każdemu kto się do niej zbliży. No dobra, bądźmy szczerzy każdego nienawidzi. Ale ona jest chyba jedyną istotą, wobec której jest bardziej obojętny, chociaż to, że zmusiła go do ślubu nie było ok. Wręcz powstrzymywał się, żeby nie zrobić zadymy na weselu i nie odnowić przysięgi ze starą kochaną kosą. Aktualnie? W jej towarzystwie jest bardziej wściekły, w sumie za to, że ciągle romansuje na boku, ale wszystko na jego nazwisko!
Sans Gaster - jedyne co może nazwać synem. Leniwe w cholerę, obija się jak się da, ale tylko on jeden w tym domu ogarnął jak używać intelektu zakodowanego w genach. Serio, ile można dzieciaków robić i żadne nie ogarnia używania makówki? Co prawda ma te swoje nawyki, które go wnerwiają, jak np. spanie gdzie się da i żarcie ketchupu, ale da się przeżyć. Tak długo jak działa ta drobna umowa. Tak długo jak będzie robił co chce, nie skrzywdzi Papyrusa. To chyba dobry deal.
Papyrus Gaster - o matko jaka to jest skaza na honorze. On jak nic jest całkowicie ze strony rodziny Hazel nie ma bata. Ciamajda, dzieciak, dawno powinien ogarnąć życie, a to dalej nie wie nawet na czym polega randka. Jezusie, trzymajcie Dingsa bo dokona selekcji naturalnej.
Harlow Garamond Gaster - ukochana siostra! Ewentualnie brat, jak kto woli. On zawsze uwielbiał nazywać HG siostrą. Pasowało i to idealnie do roli młodszego rodzeństwa, które było dręczone przez niego kiedy tylko mógł. Jak np. w momentach kiedy katował koty, a te małe szkielece kostki musiały na to patrzeć. Aktualnie odnosi się do niej wyjątkowo obojętnie. Nawet nie pali się do szukania jej, chociaż eksperymenty były całkiem miłe.
Asgore Dreemurr - były pracodawca, za którym szczerze nie przepadał. Chociaż herbatę miał dobrą, to trzeba przyznać. Trzeba i to wyjątkowo przyznać. Ale ogólnie, wobec niego pałał bardziej nienawiścią. Jak bardzo można żałować zabijania ludzi?! W trakcie wojny jego żołnierze zabijali ich o wiele więcej! A on co?! Płacze i cierpi jak małe dziecko. Jak głupim trzeba być? To konieczność czyż nie? Takie rzeczy po prostu trzeba robić dla dobra królestwa. To go zawsze denerwowało. Że Asgore był równie miękki co jego futro.
Toriel Dreemurr - troszcząca się o każdego Królowa. O tak. Była wzorem do naśladowania na pewno. Miła, uczynna, czekająca na każdego z wyciągniętą pomocną łapą, ale i sroga, potrafiąca oceniać sytuację jak na Królową przystało. Dings nigdy nie miał z nią na tyle styczności by jakoś specjalnie wyrobić sobie o niej opinię. Jej ciasta były nawet ok, chociaż zbyt często w środku było futro.
Asriel Dreemurr - młody książę. Co więcej powiedzieć? Dings był jak najbardziej obojętny wobec niego, chociaż mały jest wyjątkową przeszkodą w jego drodze do tronu.
Chara Dreemurr - pierwszy ludzki obiekt badań. Ach... To były cudne czasy. Jej ekspresja, kiedy zalewały ją fale bólu... Nigdy tego nie zapomni. Dawała mu tyle niezapomnianej radości i zabawy! Jaka szkoda, że ludzie, chociaż tak wytrzymali, wciąż są niesamowicie krusi i rozpadają się równie szybko co kwiaty.
Frisk Dreemurr - dziewczyna, która potrafi zaleźć za skórę. Jak wielkim głupkiem trzeba być, żeby nigdy w życiu nie zdecydować się na walkę?! Serio, sama dyplomacja i tulaski? Serio? SSEEERIOOO? To główny powód, dla którego nie może uznać jej za wielką narodową bohaterkę. Bo co? Bo przytuliła kilku ludzi? Nie zrobiła niczego! I nigdy nie zrobi. Co jak co, ale Dings zawsze stanie na drodze tej małej dziewczynie. Pewnego dnia pokaże jej, że dyplomacja nic nie daje.
Cambria Gaster - to już są serio żarty. To na pewno podrzuciła jakaś kukułka, czy inny kukułczy ptak, który nie ogarnia jak wykluwać swoje własne jajka. A MYŚLAŁEM, ŻE PAPYRUS JEST OFIARĄ LOSU. To potwierdza teorię, że rodzina od strony Hazel to jakieś ciamajdy nie ogarniające w życie i to tak totalnie. Serio, jak głupim trzeba być, żeby pozwolić psu ukraść twoją rękę?!
Kartika Gaster - czy to ma być Chara w wykonaniu szkieletu? To małe upierdliwe gówno tak bardzo go irytuje! Nie zabił jej jeszcze tylko dlatego, że Hazel za każdym razem wali go czym się da po łbie.
Grillby - najukochańszy znajomej z czasów wojny! Jak tu nie lubić tego żywiołaka? Poczciwy, pomocny. Umie w drinki! Kto nie chce znajomego potrafiącego w drinki i alkohole?! Toż to raj dla Wingdingsa! I to nie byle jaki raj! I w razie potrzeby można sobie nad takim upiec piankę czy dwie. Przenośne ognisko, ogrzewacz do rąk i w ogóle. Ideał przyjaciela! Jedyny stwór tego świata, którego zdolny jest nazwać przyjacielem!
Ciekawostki
- Jest niewolnikiem energetyków, kawy i piwa. Daj mu jedną z tych rzeczy, a zamknie się i będzie potulny tak długo, póki każde z opakowań nie zostanie puste. No chyba, że i tak jest wkurwiony, wtedy nic nie pomoże. - W każdej sytuacji znajdzie chwilę na zapalenie papierosa. - Łatwo wpada w gniew. Czasami wystarczy jakaś mała pierdoła i zrobi piekło na ziemi. - Szczerze mówiąc, pojęcia takie jak miłość czy współczucie są mu obce. Może udawać przez to, że przez długi czas obserwował zachowanie innych, ale sam nigdy ich nie poczuł. Tak samo jak i smutek. Jakby od początku swojego życia, już w chwili poczęcia uznany był za bezdusznego. - Nie obchodzi go kim jesteś. Jeśli nadajesz się na materiał do eksperymentów, lepiej uciekaj. - Jednym z jego celów, jest dostanie się do władzy. Innym ważnym dla niego celem jest odbicie swojego Labo. - Prędzej okaże trochę empatii zwierzętom niż istotą rozumnym. - Marzy o powrocie na Powierzchnie. Nawet on tęskni za wolnością. - Co jest dosyć dziwne, chciałby zobaczyć groby rodziców. I to nawet nie po to, żeby je kompletnie zbezcześcić. - Od najmłodszych lat miał problemy z nawiązywaniem kontaktów z innymi. Zwykle wszyscy wyśmiewali się z jego odmienności. To też jeden z powodów, dla których skończył w ten a nie inny sposób. - Jego fascynacja naukami ścisłymi doprowadziła w pewnym momencie, że kompletnie zatarł granice między nauką, a moralnością. - Trzeba przyznać, że nie do końca wie, czy jednak czuje coś do Hazel czy nie. Z jednej strony ma jej dość i najchętniej by się jej pozbył. Ale z drugiej dostaje szału za każdym razem, kiedy widzi jak rozmawia z jakimś innym facetem. Traktuje ją trochę jak swoją własność, ale może to dlatego, że to jedyny rodzaj przywiązania jaki zna? - Z tego też powodu wpadł w niezłą furię kiedy dowiedział się o dzieciakach, które zrobiła sobie na boku. Przysiągł zabić tych idiotów kiedy tylko ich zidentyfikuje i odnajdzie. - Najlepiej rozmawiać z nim gdy jest pijany. Wtedy jest nieszkodliwy, ba! Czasami nawet łagodny jak owieczka. - Zgubił swoją obrączkę. Oby Haz się o tym nie dowiedziała... - Za chiny ludowe nie pamięta żadnej daty urodzin. Nawet swojej! A co dopiero rocznica... - Szczerze, byłby w stanie zarywać do wszystkiego, co tylko będzie w jego guście. Ale, mało co jest. - Ulubione miejsce przesiadywania? Bar Grillby'ego! To u nas rodzinne! - Jedyna RZECZ jaką może szczerze powiedzieć, że kocha, to jego Kosa. A raczej Kosa Kosiarza, ale to dalej w pewnym sensie on. - Szczerze mówiąc boi się trochę osobowości Kosiarza. To jak się zachowuje przekracza jego najśmielsze oczekiwania. - Ma chyba najgorszą możliwą przypadłość związaną z ostatnim Resetem. Z każdym morderstwem, przypomina sobie poprzednią linię czasu. - Ma alergię na pierdolenie od rzeczy. To niemal natychmiastowy wkurw! - Lęki? No cóż. Patrząc na pierwszy rzut oka wydaje się, że niczego się nie boi. Ale w rzeczywistości, boi się samego siebie. Z drugiej strony jednak, czuje zbyt dużą fascynacje rzeczami, które robi, żeby spróbować się zmienić. - Z dzieciństwa ma uraz do typowych psowatych. Jeśli taki się zbliży, pewnie go zaatakuje. Ewentualnie będzie szukał drogi ucieczki. - Jest kompletnym zerem jeśli chodzi o wytrzymałość fizyczną. Złam mu żebro, a nie ruszy się z miejsca. Złam mu jakąś kończynę, a prawdopodobnie da za wygraną. - Czym zajmował się jako naukowiec? Po pierwsze, szukał sposobu na wydostanie się z Podziemia. Po drugie, badał ludzką determinację, to dzięki niemu Alphys mogła jakkolwiek ruszyć ze swoimi pracami. Po trzecie, bawił się czasem, konkretnie maszyną czasu. Niedokończony projekt stoi w piwnicy domu w Snowdin. - Potrafi mówić w Wingdingsach. Języku dość dziwnym i niezrozumiałym. Używa go częściej, żeby pod nosem kogoś ochrzanić, albo potajemnie przekazać coś Sansowi. Stara się używać go jak najrzadziej, ze względu na to, ze Kosiarz jest tym, który wysławia się używając jedynie Wingdingsów, co mogłoby rzucić na niego podejrzenia o to, co robił podczas wojny. - Normalnie jego krew i magia mają kolor fioletu, jednakże kiedy dostaje szału i zaczyna zachowywać się jak Kosiarz, zmieniają swój kolor w jadowitą żółć. - Szczerze mówiąc, nigdy nie chciał zabijać Matki. Chociaż śmierć Ojca była czymś, co zadowoliło go w dziwny sposób. - Co ciekawe, chciałby jakoś naprawić kontakty z Harlow, ale dobrze wie, że to źle się dla niej skończy, dlatego woli, żeby wszystko zostało jak jest. - To dość ważna informacja fabularna. Jeśli jego licznik zabójstw wybije 10, możecie śmiało powitać go jako bezdusznego, nawet jeśli wciąż będzie tlił się w nim płomień potwora. Natomiast licznik na 15 oznacza koniec tego co żyje - Kosiarz powróci. - Przed wojną nie był nawet aż tak zły. Dało się znieść jego dziwaczne zachowanie i skłonności do krzywdzenia innych w ten czy inny sposób. Ale po wojnie? Coś się zmieniło. I to w dość niepokojący sposób. Nagle krzywdzenie innych stało się najlepszą w życiu odskocznią od codziennej nudy obowiązków. Laboratorium, zwykłe morderstwa. Z dnia na dzień stawało się to coraz bardziej chore. - Grillby jest jego jedynym przyjacielem, hura! - Często jest zły na samego siebie, głównie z tego powodu, że nie potrafi już w żaden sposób czuć empatii, co przydałoby mu się i to dość bardzo, patrząc na to, jak Grillby dalej cierpi po utracie swojej narzeczonej i syna. - Nikt nie ma pojęcia o tym, że Blaster to bardziej zwierzak niż zwykła broń. Nikt też nie podejrzewa, że jest stworzeniem uważanym za Kundla z Hadesu, bo większość swojego czasu z Gasterem jest tylko głową. Jak mu odbije, zwykle dostaje resztę ciała. - Zdarzają się dnie, kiedy jest bliżej zwykłego zachowania i okazywania uczyć niż zwykle. Wtedy najczęściej wpada w histerię i zaczyna wszystkich przepraszać, za to co im zrobił. - Szczerze nienawidzi rodziny Królewskiej. Dlaczego? Za wojnę. Wszyscy uważają, że Asgore był tak dobrym królem, że bronił Podziemia. Bronił swojego zadka cholera jasna, swojego zadka! A i tak będzie uznawał siebie za obrońcę potworów.